Odwiedziłam rodzinne strony. Miejsce z czasów dzieciństwa, dorastania...
Wtedy było ono dla mnie całym światem i uważałam, że jest najpiękniejsze!
Mała wioseczka między lasami i jeziorami. Gdzieś pomiędzy Kwidzynem, a Prabutami jeśli odbije się mocno w bok. Tam się wychowałam...
Co kilka lat nachodzi mnie nieokreślona bliżej ochota, aby znów tam się znaleźć...
Tym razem ochota naszła mnie znienacka, bo znalazłam się zaledwie trzydzieści kilometrów od tego miejsca. A, że dzień teraz krótki to ledwie zdążyliśmy z zachodem słońca. Stąd fotki trochę ciemne.
Nic już tam nie ma..., nawet śladu po domu, a jednak kiedy tam jestem, czuję swoją obecność z dzieciństwa... Moje dziecięce myśli, fantazje, marzenia... To wszystko nadal tam jest. Mam wrażenie, że drzewa, które rosły razem ze mną, przechowują moją dziecięcą radość, piosenki, które wyśpiewywałam na hustawce pod lasem. Pierwsze wiersze, które tam powstały w mojej głowie czy raczej w moim sercu, bo dzieci wszystko postrzegają sercem.
Tam też dostałam pierwszy list miłosny, który spowodował eksplozję pięknej energii. Czytałam go po wielokroć w otoczeniu moich drzew. I chociaż nadawca listu zawiódł mnie sromotnie po kilku tygodniach(i cierpiałam;)) to tamto piękne uniesienie tam wśród drzew też zostało.
Jadę tam z radością i chociaż to miejsce jest wyludnione to czuję się, że jestem w domu