Cris Froese Picks

środa, 24 marca 2021

Tajemniczy kontakt (11)

 Rozdział11

 

Od około miesiąca Maria czuła się fatalnie. Fizycznie nic jej nie dolegało. ale popadła w jakiś paskudny nastrój.

Ogarnął ją ogromny smutek. Nie było ku niemu żadnego wytłumaczalnego powodu, ale smutek zaistniał. Pojawił się ot tak znienacka i zawładnął Marią, powodując emocjonalny ból.

Miała wrażenie, że coś bardzo smutnego miało się wydarzyć, czasem czuła nawet, że coś smutnego już się wydarzyło. To było takie dziwne, wprowadzało niepokój.

Kiedyś podczas rozmowy z Witkiem wspomniała o tym – Wiesz, mam jakieś dziwne przeczucie, że stanie się coś złego.

Ale Witek skwitował – Przyjdzie czas, będzie rada. Po co martwisz się na zapas. Przeczucie, które nie wiadomo skąd się bierze może wcale nie być twoje.

- Ale jak to nie moje? – zdziwiła się.

- No, bo czasem nasze – wydawałoby się – myśli czy właśnie przeczucia wcale nie są nasze. Odbieramy różne takie rzeczy z otoczenia, w którym mieszkamy ze zbiorowej świadomości, także z telewizji.

Z początku Maria była zaskoczona takim wyjaśnieniem, ale po chwili zastanowienia zgodziła się z Witkiem. Przykładem mogły być choćby reakcje przy czytaniu książek. To pisarz wymyśla historie, nadaje postaciom odpowiednie charaktery do odgrywania ról, a czytelnicy autentycznie odczuwają emocje, których źródło przecież nie tkwi w nich.

Mimo tego całego rozumienia Maria dalej czuła się źle i żadne wyjaśnienia nie pomagały. Przygnębiało ją wszystko. W pracy jakoś trzymała się, bo musiała, ale wolne dni zamieniły się w udrękę. Nie wiedziała co ze sobą począć. Jeśli coś robiła to z przymusu. 

Zaprzestała biegania, a nawet spacerów. Książki leżały nie tknięte, chociaż już przedłużyła ich wypożyczenie. 

Ojcu wspomniała coś o przedwiosennym przesileniu, przemęczeniu, ale ile takowym mogła się zasłaniać?


Aż w końcu pewnego dnia nastąpił przełom.

W poprzedzającą go noc nie mogła spać i strasznie się męczyła. Wpadała w krótkie drzemki, podczas których miała coś na kształt niezbyt przyjemnych snów. Dopiero nad samym ranem zapadła w głębszy sen.

Śniło jej się, że stoi przed wiejską chatą. Chata była stara, drewniana z małymi okienkami. Wszędzie wisiały suszące się pęki ziół. Maria zorientowała się, że stoi w długiej kolejce do tej chaty. Wokół niej stali różni ludzie. Ubrani byli w jakieś długie do ziemi suknie czy raczej szaty. Głowy kobiet spowijały duże chusty.

Nagle znalazła się w środku chaty. Było ciemnawo. Dopiero po chwili zobaczyła na środku izby siedzącą przy stole kobietę.

- Z czym przychodzisz? – zapytała kobieta przyjaznym, ciepłym głosem.

Maria nie wiedziała dlaczego się tam znalazła, więc próbowała szybko sobie przypomnieć.

- Podejdź bliżej Mario – głos był taki kojący, kochający – Przyszłaś…

Maria zrobiła kilka kroków i znalazła się obok prostego, zbitego ze zwykłych desek stołu.

- Ja…  zapomniałam… moja pamięć…  -  zaczęła się usprawiedliwiać, przenosząc wzrok na kobietę i… zamarła!

Przed nią siedziała ona sama! Tyle, że dwadzieścia lat młodsza i w innym ubraniu…

 

Na skutek doznanego we śnie szoku obudziła się natychmiast.

Sięgnęła do szuflady po zeszyt do zapisywania snów. Już nie pamiętała kiedy zrobiła w nim ostatnie notatki. Tyle czasu nic się jej nie śniło, a tu nagle taki sen!

Ale co to za sen...  i kto mi się przyśnił? Kim była ta kobieta? Dlaczego wyglądała jak ja? – Maria gorączkowo notowała i analizowała jednocześnie.


Schowała zeszyt do szuflady i zaczęła gapić się w nocną lampkę.

Chyba powinnam już wstać – doszła do wniosku po jakimś nie mierzonym czasie – Ale z drugiej strony... co będę robić…

Bezwiednie położyła się z powrotem.  Sceny ze snu trochę bladły.

- Podejdź bliżej Mario… przyszłaś… - nagle znów pojawił się gdzieś w niej głos tamtej kobiety i sen powrócił z całą mocą.

Zwróciła się do mnie po imieniu! - dopiero w tej chwili to sobie uświadomiła -  Skąd wiedziała, że to ja weszłam? Zaraz, co ja mówię, przecież to ja sama tam siedziałam… Ale jak to możliwe…? O Boże, czy ja zaczynam wariować?

Im więcej Maria myślała o tym śnie tym w gorszym stanie było jej samopoczucie. 

Zaczęła składać wszystko do kupki. Od dawna była w dziwnym stanie. Te nastroje bez powodu, smutek, przygnębienie. Brak celu… A teraz rozdwoiłam się... ? - pomyślała ze strachem - To chyba wyglądało już na coś więcej niż depresję.

 

Około południa poszła na spacer. Nie dlatego, że miała ochotę pobyć na łonie natury, tylko po to, żeby wyjść gdzieś jak najdalej. W domu nie umiała znaleźć sobie miejsca ani zajęcia, a nie chciała martwić ojca widokiem swoich oczu, z których wyzierał prawie obłęd. Co by miała mu wyjaśniać, skoro sama tego nie rozumiała. 

Poszła więc po prostu przed siebie. Jakąś napotkaną miedzą polną, byle dalej. Na bezludzie.

Przedwiosenne pola były takie puste. Łyse. Jakby odarte z czegoś. Jakby ktoś ograbił je chciwie z czegoś cennego. Ten widok był odbiciem jej uczuć, jej wnętrza. Ona też tak się czuła – ograbiona z czegoś. Może ze wszystkiego… Niebo zakryło się ciemnymi chmurami i dopełniało tło obrazu.

Patrzyła na te wiszące chmury nad polem i przez moment poczuła cały ich przytłaczający ciężar na sobie.  Nie mogła już tego unieść…

Zatrzymała się i krzyknęła resztką sił – Dosyć!

Potem usiadła wprost na suchej zeszłorocznej darninie, nie zważając na zimną jeszcze ziemię i rozpłakała się.

Już nie starała się niczego zrozumieć. Nie miała siły. Nie była w stanie już nad czymkolwiek rozmyślać, zastanawiać  się czy analizować. Było jej wszystko jedno. Chciała tylko posiedzieć sobie w szczerym polu…  Wszystko odpuściła.

Po gwałtownym, krótkim płaczu zamknęła oczy i siedziała tak w całkowitej rezygnacji.

Jak długo, nie wiedziała, ale w końcu ocknęła się jak z głębokiego letargu. 

Zauważyła, że siedzi obok dużego krzaku dzikiej róży. Zdziwiła się tym widokiem. Wstając zdziwiła się jeszcze bardziej, bo za jej plecami rosło drzewo, o które się opierała. Była to polna grusza. Kilka małych zasuszonych owoców ciągle wisiało na rozkrzewionych gałązkach.

Po drugiej stronie gruszy rosło kilka krzaków głogu. Rozejrzała się dokładnie w obie strony. Na całej miedzy rosły sobie przycupnięte krzaczki, większe i mniejsze, a gdzieniegdzie między nimi drzewka dzikiej jabłonki czy jarzębiny.

I chociaż widok tych krzewów i drzewek był nijaki jak to na przedwiośniu, to jednak stało się coś takiego, że Maria ujrzała w tym prawdziwe, naturalne klejnoty. Naturalne piękno miedzy lśniło przed nią niczym perła między polami. 

Wszystko, co na niej rosło zdawało się uśmiechać do Marii i wołać – Zobacz, jesteśmy życiem o każdej porze.

Zamrugała mocno, nie dowierzając - Jakże mogła tego wszystkiego wcześniej nie widzieć? 

Uśmiechnęła się szczerze, a ciepło tego uśmiechu rozlało się w jej sercu

I poczuła się w jednej chwili lekko i radośnie. Patrzyła na miedzę jak na przytulne, bliskie miejsce. Miała wrażenie, że  miedza zaopiekowała się nią, wyciągnęła z niej cały smutek i rozpuściła go.

Z jednej strony wydawało się jej to głupie, a z drugiej czuła, że tak, że tak właśnie się stało. Rozejrzała się dookoła. 

Chmury były przerzedzone, zmieniały się w białe obłoki. Pomiędzy nimi niebieściło się niebo i prześlizgiwało się coraz więcej promieni słońca.

Nad zaoraną ziemią pojawiły się nie wiadomo skąd polne skowronki. Ćwierkały i szczebiotały radośnie. Wznosiły się w górę, robiły salta, opadały w dół udając nurkowanie, aby tuż nad ziemią wziąć zakręt i znów sunąć w górę.

Radość ptaszków była tak rozbrajająca, że Maria roześmiała się głośno! I okręciła się kilka razy wokół siebie!

Ojej! – Co ja robię, może ktoś mi się przygląda – pomyślała odruchowo w pierwszej chwili i szybko rozejrzała się, ale było jej tak wesoło, że śmiejąc się okręciła się jeszcze parę razy w drugą stronę.


Wracała do domu z lekkością. Pamiętała w jakim nastroju była przedtem, ale on już jej nie dotyczył.

Czuła się tak jakby ta miedza przełączyła w niej niewidzialny pstryczek. Nagle coś się przemieniło... Nie wiedziała jak to nazwać, ale czuła to wyraźnie. Wiedziała... wiedziała więcej. Rozumiała inaczej. Świat był inny niż myślała... Życie było inne... Było takie proste i piękne. 

Maria czuła w sobie rosnącą radość.  Skąd nagle tyle radości we mnie… ? - pomyślała retorycznie, ciągle się uśmiechając.

Ze zrozumienia, ono zwolniło blokadę... - odpowiedziała sobie, niczemu się nie dziwiąc 

 

Cdn. 

       

czwartek, 14 stycznia 2021

Rozdział 10

 O Zmianie

Jakiś czas temu zmieniłam sposób pisania mojego bloga. Stało się to tak jakoś samo, z dnia na dzień, bez szczególnego zastanawiania się z mojej strony, że dokonuję zmiany. Zamiast tradycyjnego wpisu, zamieściłam fragment mojej zaczętej kiedyś książki, potem drugiej. Zauważyłam, że taki sposób póki co bardziej mi odpowiada.

Z jednej strony mam mniej czasu do dyspozycji, bo udzielam się z pomocą w wychowaniu wnuków. Z drugiej nie chcę brać udziału w dyskusji na temat „zarazy”, która jest obecna na blogach, w komentarzach, bo to nikomu nie służy. Wybaczcie kochani, że Was nie odwiedzam.

Ale chcę utrzymać aktywność bloga, bo to jest kawałek mnie samej.

Nie wiem jak długo tak będzie, ale póki co będę dopisywać kolejne rozdziały książki „Tajemniczy kontakt”.

Jak mi to wychodzi… Cóż, poszłam na żywioł. Nie zawsze mam czas, nie zawsze mam venę. Ale piszę, bo to jest to, co lubię.

Jakkolwiek by mi to nie wychodziło, biorę odpowiedzialność za moje pisanieJ

 

Z dnia na dzień dokonała się zmiana życia w naszym świecie. Zmiana, która ciągle trwa i nie wiadomo kiedy się skończy. Ale wszystko jest zmianą. My ciągle się zmieniamy. W całym kosmosie wszystko nieustannie się zmienia. To, co dzieje się na Ziemi też się zmieni.

W Nowym 2021 roku życzę sobie i Wam Kochani dobrych, mądrych, pięknych zmian!

 

 

Rozdział 10

 

Maria szła, co raz bardziej zwalniając kroki. Dróżka rozgrzana słońcem wiła się przed nią, pomykając wśród skał na wzgórze. Tam urywała się w zagajniku zielonych drzew. Słońce przygrzewało mocno i Maria z tęsknotą spoglądała na tą zieloną oazę.  Była w drodze już dość długo. Doszła wreszcie do upragnionych drzew i z ulgą usiadła na dużym, płaskim kamieniu. Cień roztaczał przyjemnie aurę chłodu. Rozprostowała plecy i wyciągając szyję odchyliła się do tyłu. Ręce oparła na kamieniu dla równowagi i wyciągnęła przed siebie bose stopy. Ciemnozielona szata zwisała z jej nóg delikatnie falując nad ziemią…  Czuła przyjemne, chłodne powietrze na szyi i chłód kamienia na rozgrzanych dłoniach…

Nagle przebudziła się!  W pierwszej chwili nie wiedziała co się stało… dlaczego było ciemno?

Dobra chwila minęła nim zorientowała się, że to był sen.

Sen był bardzo realny… Ciągle czuła chłód tamtego kamienia… 

Po omacku poszukała komórki i włączyła ekran. Była 3:33.  Środek nocy.

I znowu ten sen...  

Namacała notes i świecąc komórką pośpiesznie zapisała kilka szczegółów ze snu. Za namową Witka zaraz po przebudzeniu robiła notatkę, dwa krótkie zdania, kilka różnych słów. To wystarczało.  Rano, gdy rozpisywała te notatki, pamięć uaktywniała się i sen wracał, a przynajmniej jego większa część.

Pewnym było, że sen musiał coś dla niej oznaczać. Próbowała go rozszyfrować tyle razy, ale nie mogła wpaść na żaden trop. Zaczęła zapisywać te sny w nadziei, że czytając je potem może na coś wpadnie. Za którymś razem, podczas takiego snu zaczęła odczuwać mocne przyciąganie, jak wołanie, tyle że bez słów. Przyszło jej wtedy na myśl, że tamta kobieta ze snu czeka na jej reakcję… może na pomoc.

Im więcej Maria zastanawiała się nad tym, tym mniej rozumiała…

Za każdym razem śniło jej się to samo miejsce – krótszy lub dłuższy odcinek ścieżki w bardzo jasnym słońcu. Po obydwu stronach ścieżki widziała kamienie czy też skały. Czasem patrzyła na górę w oddali albo na jezioro. No i spotykała tą kobietę, ubraną w szatę jak z biblijnych czasów… Czasem ją spotykała, ale innym razem – tak jak tej nocy – sama była tą kobietą… Nie wiedziała jak ma to rozumieć?

W zakamarkach pamięci wracała na ścieżkę wiodącą na wzgórze w poszukiwaniu jakiegoś punktu zaczepienia, aż do ponownego zaśnięcia.

 

 

- Lilunia, aleś Ty piękna! Coraz piękniejsza! – dziadek uścisnął wnuczkę, po czym wypuścił, okręcił dookoła i znów oplótł ją ramionami.

Dziewczyna śmiała się odwzajemniając uściski – Ale się za tobą zstęskniłam dziadku!

Maria przyglądała się tej scenie z uwielbieniem w oczach i ciepłem w sercu. Wraz z przybyciem Lilki cały dom ożywiał się i wypełniał energią młodzieńczej radości.  Tak było za każdym razem kiedy córka przyjeżdżała do domu.

Lilka przyleciała na dwa tygodnie letniego lipcowego urlopu. Dwa cudowne tygodnie razem. Maria była szczęśliwa i wiedziała, że wykorzysta każdą chwilę z tych dwóch tygodni wyłącznie na cieszenie się swoim dorosłym, lecz zawsze dzieckiem.

 Od ostatniej wizyty córki, w Marii zaszło wiele zmian. Patrzyła teraz na otaczający ją świat innym, jakby nowym spojrzeniem. Ale przede wszystkim takim nowym spojrzeniem patrzyła na samą siebie. Poznawała siebie na nowo… A może tak naprawdę poznawała siebie po raz pierwszy…

Była świadoma… Była przebudzoną świadomością… Wszystko teraz było inne, choć niby takie jak przedtem.

 

Lilka z uśmiechem zadowolenia zarzuciła torbę z zakupami na ramię i przenosząc wzrok na Marię zauważyła pytająco

– Wiesz Mamuś… coś się w tobie zmieniło… Nie wiem właściwie co, ale to jest coś fajnego – przekrzywiła głowę z wyrazem głębokiego zastanawiania się – Jesteś jakaś weselsza niż kiedyś. Bije od ciebie taka radość… jak od zakochanej osoby…  

Zaraz! A może ja o czymś nieee wieem…  – Lila przeciągając, zmrużyła jedno oko i zajrzała matce w twarz.

Maria wybuchła śmiechem.

- A ten Witeek…? Może trzeba by wziąć go pod lupę – Lilka udawała Sherloka Holmsa ze szkłem powiększającym.

Lila przybierała komiczne miny, a Maria zanosiła się od śmiechu. Obie przyciągały uwagę przechodniów

– Chodź, wejdźmy na lody – Maria wskazała lodziarnię – Przyda ci się coś na ochłodzenie córuś.

Rozsiadły się wygodnie przy narożnym stoliku i zamówiły zamrożone słodkości.

-  Witek jest wspaniałym chłopakiem –  powiedziała Maria poważniejąc nieco – A dla mnie jest tylko i aż wspaniałym kolegą, przyjacielem.

Lila wyglądała na trochę rozczarowaną takim obrotem sprawy.

Maria widząc jej minę, przyłożyła dłoń do ust i zniżając głos wyszeptała:

- Ale masz rację córciu –  Jestem zakochana…

Maria widząc rozszerzone oczy córki dodała ze śmiechem - W życiu! Kocham życie, zwłaszcza jak ciebie tutaj mam.

- Och, ja też cię kocham Mamuś – obie wymieniły czułe spojrzenia, po czym Maria dodała:

– A Witka poznasz. Dziadek zaprosił go na jutrzejszego grilla. Witek każdemu da się lubić, sama zobaczysz. Poza tym on ciekawy jest opowieści z Anglii.

Okazałe kolorowe pucharki z lodami, owocami i polewą pojawiły się właśnie na stoliku, co zakończyło chwilowo dalszą rozmowę.

 

- Na cmentarzu zawsze panuje taki spokój… Ty też tak czujesz Mami?

- Tak… lubię ten klimat – Maria poprawiała kwiaty w wazonie – Wyciszam się będąc tutaj. Ale kiedyś tego nie zauważałam… Było mi zbyt ciężko, smutno…

- Wiem Mami… Kiedy o tym myślę, wydaje mi się, że czuję twój sierocy ból… To musiało być dla ciebie straszne. Ale tak naprawdę nawet nie potrafię sobie wyobrazić, że można nie mieć mamy…

Lila podeszła do Marii i objęła ją ramieniem – Smutno mi, że jutro muszę cię znów zostawić. Dopiero co przyleciałam i już po urlopie… Czemu ciągle trzeba się rozstawać…

- Tak już jest kochanie – Maria także objęła ramieniem córkę i stały tak jeszcze długo, przytulone do siebie, pogrążone w zadumie nad grobem mamy i babci.

A drzewa szumiały, kołysane delikatnie podmuchem letniego wietrzyku.

Cdn.