Przemieszczając się w pod londyńskim terenie, z południa na północ i z północy na południe, trzeba korzystać z płatnego przejazdu zarówno tunelem pod Tamizą jak i mostem Królowej Elżbiety II nad nią. Kilka lat temu, na autostradę płatną w tych miejscach, wjeżdżało się przez bramki, przy których były zamontowane pojemniki do wrzucania pieniędzy. Kiedy pierwszy raz miałam okazję jechać tym przejazdem, to opłata wynosiła 1 funt. Bramki zlikwidowano, żeby pozbyć się korków, bo każdy samochód musiał się zatrzymywać w tym miejscu. Teraz opłata wynosi 2,50, a dokonać jej można na trzy sposoby; online, założyć konto na ich stronie lub po prostu w pobliskim sklepiku, wykupić bilet w formie doładowania jak np.do telefonu.
Mój mąż jest zwolennikiem tej ostatniej formy, to znaczy lubi małe, stare, tradycyjne sklepiki. I kiedy kilka miesięcy temu, wybieraliśmy się w trochę dłuższą, dwudniową podróż, właśnie w takim sklepiku wykupił dwa przejazdy. A, że jest człowiekiem nie przywiązującym zbytnio uwagi do drobiazgów, to też nie zawracał sobie specjalnie głowy pokwitowaniem. czyli paragonem zakupu.
Po miesiącu przyszedł list z informacją, że samochód o takiej rejestracji i w takim dniu i o takiej godzinie, przejechał drogą płatną, nie uiszczając opłaty.
Mąż od razu się oburzył na taki zarzut - jak to nie zapłacone? Kupiłem bilet w... i tu wymienił nazwę sklepiku. W dalszej części bardzo ugrzecznionego listu, stało, że niczym się nie martw, jeśli zapłaciłeś, to wystarczy, że odeślesz w załączonej kopercie zwrotnej dowód na to. Może to być wydrukowane potwierdzenie online, z banku lub... bilet ze sklepiku. W przypadku braku jakiegokolwiek dowodu, trzeba zapłacić karę 70 funtów(jeśli w ciągu dwóch tygodni to 35)
- Masz te bilety?- zapytałam retorycznie, znając już w zasadzie odpowiedź. Przeszukał, oczywiście, co się dało, czyli portfel, kieszenie i samochód, ale bezowocnie.
Ostatnia część listu informowała o tym, że możesz się odwołać. Jeśli masz jakieś inne wyjaśnienie tej sytuacji, opisz ją w skrócie w załączonej ramce z pustym polem.
- Trzeba zapłacić, bo nie ma wyjścia, skoro nie ma dowodu - westchnęłam.
- Ale ja zapłaciłem, kupiłem bilety na dwa przejazdy - upierał się mąż i po chwili dodał - piszemy odwołanie! Napisaliśmy. O tym, że rano przed wyjazdem kupił bilety w takim sklepie o takiej nazwie. Niestety, bilety zgubiły się i nie ma dowodu. Po jakimś czasie przyszedł list z odpowiedzią, że jeśli nie ma dowodu,to Oni nie mogą tego rozpatrzyć, ale możemy odwołać się do wyższej instancji, czyli do specjalnego od tych spraw - sądu.
- Odwołujemy się - spokojnie powiedział mąż.
- Do sądu? - aż mnie zatkało - bez żadnych dowodów?
- Przecież zapłaciłem, nie oszukuję - dodał ze szczerością dziecka.
Po długim oczekiwaniu, dostaliśmy odpowiedź z decyzją Sędziego.
Sędzia napisał w uzasadnieniu, że nam wierzy! Na słowo. I, że lepiej by było gdyby był dowód, no ale skoro się zgubił... A wina leży pewnie w zakłóceniu systemu, który tego nie odnotował, albo w sklepowej maszynce, która nie doładowała.
A więc opłaca się odwoływać...
Pomimo tego sukcesu, od tamtej pory przejazdy wzięłam w swoje ręce i opłaty dokonuję przez internet, żeby dowód się nie zgubił.
Zdjęcie z internetu