Cris Froese Picks

czwartek, 21 maja 2020

Do Anglii - ciąg dalszy


- Danusia, naprawdę myślisz, że damy radę? – zapytałam, upijając łyk kawy. Spojrzała na mnie pytająco.
 – No wiesz, tam w Anglii.
- Jasne Pola! – Danka od razu się ożywiła – Przecież pracy się nie boimy. Pracę i kwaterę mamy zapewnioną, no to wszystko mamy, co nie?
- Ja nie jestem taka pewna... To inny świat, obcy ze wszystkim. Obcy język…
- Mamy zrobiony kurs angielskiego, zapomniałaś?
- Tylko pytanie, czy taki kurs wystarczy...
- Nie martw się Poluś, słyszałam że Anglicy używają tylko stu wyrazów. To my już je umiemy he he.
Optymizm przyjaciółki powoli zaczął mi się udzielać.
Zrobiła po drinku na rozluźnienie.  Przeczytałyśmy list parę razy, a za każdym razem wydawał się mniej straszny. W końcu Anglia jawiła nam się jako wspaniały kraj, który czeka na nas z otwartymi ramionami. Po drugim drinku podsumowałyśmy nasze życie. Z sentymentem i śmiechem wspominałyśmy młode lata. Potem zgodnie doszłyśmy do wniosku, że dzieci nam się wyjątkowo udały, ale ich ojcowie to niedojrzałe dupki.  A kto wie – żartowałyśmy – Może w Anglii spotkamy jakichś fajnych facetów, takich odpowiedzialnych, prawdziwych angielskich dżentelmenów?
Późnym wieczorem zapadła decyzja, że pora kupić walizki.

             Lotnisko i lot
Staliśmy w długiej kolejce. W długiej i szerokiej. Nie było widać, kto za kim stoi. W ogóle nic nie było widać. 
Lotnisko w Bydgoszczy było małe, a w przybliżonym czasie odlatywały dwa samoloty. Do odprawy wszyscy tłoczyli się razem.  Do odlotu była jeszcze godzina, ale z urywek rozmów, było słychać, że „nie długo będą wpuszczać, bo samolot już wylądował” .Obie z Danką nie bardzo wiedziałyśmy o co chodziło. Nie chciałyśmy pytać, żeby nie wystawiać się na pośmiewisko, zwłaszcza że  otaczający nas rodacy nie ukrywali, że byli już światowcami.  
Danka ciągle poprawiała coś przy walizce albo poprawiała włosy albo kurtkę, zapinała ją i rozpinała.  Denerwowała się, ja też, tylko udawałam spokój.

Odprawa poszła szybko, nawet nie zdążyłyśmy najeść się strachu.  
Facet w średnim wieku, chyba celnik, w każdym razie obsługa lotniska, rozkazująco informował każdą następną osobę:

- Walizkę położyć na taśmę. Do koszyka kurtkę, buty, pasek, zegarek i inną biżuterię.
Jak widział, że osoba po wyłożeniu wszystkiego, nie wie co robić dalej, kiwał głową w bok, mówiąc – Iść tam.
Tam…  była bramka, przez którą się przechodziło i jeśli czujniki nic nie wykrywały, to można było wziąć walizkę z taśmy, ubrać się i iść na poczekalnię do samolotu.

Chociaż cieszyłam się, że odprawa poszła sprawnie, to zauważyłam, że celnik był urzędowy i oschły. Jego dziobata twarz nie wyrażała żadnych emocji. Jeśli ktoś dopytywał o coś, odpowiadał oschle  – Powiedziałem, albo – Trzeba było czytać regulamin.

Pani celniczka, która stała za bramką była sympatyczna. Z uśmiechem informowała, że można przechodzić dalej.
Obie z Danką odpowiedziałyśmy radosnymi uśmiechami, wzięłyśmy bagaże i weszłyśmy na poczekalnię, a tam... radość prysła jak bańka mydlana! 
Poczekalnia była pełna ludzi!  Od drzwi, w których stanęłyśmy jak wryte, dzieliła nas może pięciometrowa przestrzeń od stłoczonej masy ludzi. 
Jakaś para wyminęła nas i ustawiła się tuż za tymi ludźmi, więc niezwłocznie poszłyśmy za ich przykładem. Za nami natychmiast ustawiali się nowi pasażerowie.

- Babciu, długo jeszcze będziemy czekać?  – zapytał nagle dziecięcy głosik przed nami. Chłopczyk spoglądał w górę i  pociągał  za rękę starszą kobietę.
- Już nie długo kochanie – odpowiedziała ciepło starsza pani.
- Ale tu jest dużo ludzi – trafnie zauważył  malec. Miał pięć, może sześć lat.
- Tomuś, to dlatego, że będą odlatywać dwa samoloty, nasz i jeszcze jeden.
- A gdzie ten drugi poleci? – Tomuś zaspokajał  dziecięcą ciekawość. A my z Danką spojrzałyśmy po sobie, rozumiejąc w lot, że otwiera się dla nas źródło informacji i nadstawiłyśmy uszu.
- Ten drugi jest do Dublina w Irlandii i poleci pierwszy – wyjaśniała spokojnie babcia.
- Babciu, a dlaczego  on poleci pierwszy?
- Bo pierwszy przyleciał
- A skąd przyleciał?
- Z Dublina. Ludzie, którzy przylecieli tutaj, już wysiedli, teraz mechanik sprawdzi czy wszystko jest w porządku, inni  ludzie wsiądą i samolot odleci z powrotem do Dublina w Irlandii – babcia wyjaśniała w szczegółach, które były zbawienne dla naszych uszu.
- To nasz samolot też tak przyleci i nas zabierze?
- Tak, będzie tak samo. Nasz przyleci z Londynu, potem, gdy pasażerowie wysiądą, to my wsiądziemy i samolot poleci z powrotem do Londynu.
- Ale jeszcze mechanik sprawdzi, tak?
- Tak, Tomciu, zgadza się – babcia patrzyła na wnuczka z uśmiechem i czułością.
Wymieniłyśmy z Danką spojrzenia pełne ulgi. Dzięki wnuczkowi i babci, sytuacja, w jakiej staliśmy, znacznie nam się rozjaśniła.
- Trzymamy się babci z wnuczkiem – szepnęła mi przy uchu Danka.
Przytaknęłam.  
Wtem nagle rozkrzyczały się głośniki! 
Zabrzęczały coś, po czym damski głos zaczął mówić, tyle że nic z tego nie zrozumiałyśmy.  Głos był głośny i mieszał się z echem. Ludzie jednak  najwyraźniej zrozumieli, bo zrobiło się poruszenie.  Bagaże poszły w ruch i tłum ruszył do przodu, jednocześnie popychając nas.  

Przesunęliśmy się o jakieś dwa metry  bez naszego udziału.  
- Pani stoi do Dublina? – zapytała mnie długowłosa blondyna, stukając mnie palcem w ramię.
- Nie, do Londynu Stansted – udawałam pewną siebie.
Blondyna uśmiechnęła się i śmiało przeciskała się do przodu, popychając przed sobą walizkę.

- Pola, babcia zginęła! – półgłosem syknęła Danka, a jakiś facet przed nami odwrócił się i obtaksował nas wzrokiem.
Rozglądałam się gorączkowo za Babcią i Tomciem, ale trudno było cokolwiek dostrzec w tym tłoku.
Nagle trochę ucichło. Z przodu pod oszkloną ścianą dostrzegłam wysoką dziewczynę w mundurze. Coś mówiła, ale byłyśmy za daleko, żeby słyszeć.
Z wysoko wyciągniętymi szyjami, próbowałyśmy zorientować się w sytuacji. Niestety bez skutku. 
Do chwili przybycia na lotnisko, bałam się lotu. Teraz dodatkowo pojawił się strach poczekalniany, ale rozglądając się zobaczyłam Tomcia i od razu mi ulżyło. Obok niego, spokojnie stała Babcia, bez oznak zdenerwowania.
- Danusia – zawołałam, wskazując ich oczami.
Wymieniłyśmy wzrokowy taniec radości J
 Usłyszałam, jak ktoś mówi:
– Do Dublina już wpuszczają.
 Spojrzałam na Dankę, ona mrugnęła porozumiewawczo, że też usłyszała.  A nawet dało się odczuć pewne rozluźnienie na poczekalni.  Nie spuszczałyśmy oczu z Babci i Tomcia.

Po kilkuminutowym spokoju, tłum znów zrobił się aktywny. Z obydwu boków poczekalni ludzie obrali kierunek – na środek. My znajdowałyśmy się w środkowej części i nie musiałyśmy o niczym decydować, tłum sam nas ustawił.
Po niezłej przepychance uformowała się czterorzędowa kolejka, która udawała dwurzędową.
Gdy wszyscy zatrzymali się w tym formowanym orszaku, z głośników popłynął spokojny, jednotonowy głos, oczywiście zdublowany echem.  Nikt nie zareagował. Wyglądało na to, że pasażerowie  najwyraźniej orientowali się co jest grane przed zabraniem głosu przez spikera.

Podczas formowania się niby dwurzędowej kolejki, ponownie straciłyśmy z oczu Tomcia z Babcią!  Przez tą rotację - formację Danka była o dwa metry przede mną, a obok niej stał teraz rudowłosy chłopak. Obejrzała się na mnie, bezradnie wodząc wzrokiem. Ja też czułam rosnące napięcie. Widziałam je także w ruchach i oczach innych osób.

Nagle kolejka ruszyła!
Natychmiast rzuciłam wzrokiem do przodu i dojrzałam dwie panie w niebieskich mundurkach, z żółtymi apaszkami na szyi. Stewardessy.  Jak w oglądanych filmach, sprawdzały karty pokładowe  i przepuszczały pasażerów dalej, a ci znikali gdzieś za drzwiami.
Kolejka przesuwała się szybko. Nie było czasu zastanawiać się nad czymkolwiek tylko trzymać się  walizki. Mój rządek  przesuwał się szybciej i wkrótce wyrównałam się z Danusią. Uradowane mrugnęłyśmy do siebie.
Panie stewardessy były bardzo miłe, uśmiechały się bez przerwy. Sprawdziły nasze karty, podziękowały  i wskazały nam drogę. Poszłyśmy za innymi pasażerami na zewnątrz, gdzie naszym oczom ukazał się samolot, z dużym napisem – RYANAIR.
Na dworze, wreszcie nie było tłoku i owionęło nas przyjemne, rześkie powietrze. Ludzie jednak szli bardzo szybko w stronę samolotu, więc my też przyśpieszyłyśmy, nie dając się wyminąć. Trzeba było szybko się uczyć.
Weszłyśmy po przystawionych schodkach.  W drzwiach samolotu powitała nas inna stewardessa. Z uśmiechem wskazała ręką, aby przejść dalej. Zadowolone, że jest tak miło, odwzajemniłyśmy uśmiechy i poszłyśmy za zakręt, a tam... znów tłok!
Po zajęciu miejsca ludzie  rozpakowywali się, blokując przy tym przejście innym. Ci inni, niecierpliwili się,  bo też chcieli jak najszybciej znaleźć  miejsce. Przypomniało mi to czasy PRL-u, gdzie wszyscy zawsze się pchali; do autobusu, do pociągu, a nawet jak wychodzili z kościoła. Nie wspominając już o pchającym się tłumie w kolejkach sklepowych w latach osiemdziesiątych.

Z daleka wypatrzyłyśmy cały rząd wolnych miejsc. Jak tylko przejście się zluzowało, ruszyłyśmy szybko w tamtą stronę.  Danka wrzuciła nasze walizki do schowka nad fotelami i rozsiadłyśmy się z ulgą. Po chwili podeszła do nas stewardessa, mówiąc coś z uśmiechem. Odwzajemniłyśmy uśmiech, sądząc że podchodzi tak do wszystkich pasażerów. Ale ona uparła się na nas i nadal,  uśmiechając się, coś mówiła, tym razem wskazując ręką na okno.
- O co jej chodzi? Dlaczego mówi tylko do nas? – myślałam z rosnącym niepokojem.
- Wiesz o co chodzi Pola ? -  półgłosem zapytała Danka.
- Siedzicie przy wyjściach awaryjnych – wyjaśnił jakiś męski głos z tyłu – Jeśli nie znacie angielskiego, to musicie się przesiąść. Na tych miejscach mogą siedzieć tylko osoby dorosłe ze znajomością języka.
- O Boże, ale gdzie się przesiąść, wszystko zajęte -  popadłam w lekką panikę. Jeszcze nie wystartowaliśmy, a już było tyle stresu.
Ale uśmiechnięta stewardessa dała znak ręką, żeby iść za nią. Złapałam walizkę i trochę zawstydzona odwróciłam się, żeby podziękować  życzliwemu tłumaczowi, który okazał się młodym chłopakiem.
- Nie ma za co – odpowiedział z uśmiechem.
Stewardessa poprowadziła nas w głąb samolotu, gdzie były jeszcze wolne miejsca. Pomogła ulokować walizki, powiedziała coś  z uśmiechem i sobie poszła.
Siadając,  poczułyśmy prawdziwą  ulgę. Danka zdjęła kurtkę i wzorem innych, wstała żeby ją włożyć na półkę z bagażem.  
 Siadając, nachyliła się do mnie ze spiskową miną i wyciągnęła złożoną w pięść rękę.
- Babcia z Tomciem za nami – wyszeptała.
Zadowolone, stuknęłyśmy się żółwikami.
                                         
- Rozumiesz coś – zaszeptała Danka.
Pokręciłam przecząco głową.
Obie byłyśmy  zaskoczone.  Domyślałyśmy się, że mówi pilot. Głos był ciepły i przyjazny, ale oprócz Good Morning i passengers nic więcej nie udało nam się wyłowić. Nasz kurs angielskiego jak na razie słabo zdawał egzamin.
Nie było jednak czasu na rozmyślanie, bo zaczęły dziać się różne rzeczy.  Stewardessy zamykały klapy od bagażu i sprawdzały czy wszyscy dobrze zapięli pasy. Potem zaczął się pokaz jak w razie czego użyć maski z tlenem i kamizelki ratunkowej czym spowodowały przyśpieszenie mojego pulsu. W końcu górne światło zgasło, a włączyły się lampeczki na podłodze.  I ruszyliśmy z miejsca. Wymieniłyśmy z Danką znaczące spojrzenia, żegnając się w myślach.
Samolot najpierw powoli jechał na kółkach, zrobił zakręt, a potem sunął już szybciej w kierunku dwóch linii światełek, które, jak się domyślałam, wyznaczały pas startowy.
Światełka wyglądały tajemniczo, jak droga do innego wymiaru.
- Boisz się? – zapytała cicho Danka.
- Nie – skłamałam – zobacz, wszyscy są spokojni.
W tym momencie samolot nagle ogromnie przyspieszył. Silniki przybrały na sile głosu, zawarczały z rosnącą mocą. Nasze serca dorównywały im w skali przyspieszenia.
 Silniki nieco przycichły, a fotele przechyliły się lekko do tyłu.
Wszystko działo się szybko. Po chwili zrobiło się całkiem cicho. Spojrzałyśmy na siebie, potem za okno.
Byliśmy w powietrzu!
Przebijaliśmy się przez chmury i… nagle naszym oczom ukazał się niezwykły widok.
Zalało nas słońce! Ogromna piękna przestrzeń!
Podczas gdy na ziemi był już zmierzch, tam nad chmurami było piękne, błękitne niebo rozświetlone słońcem.
 A poniżej białe, oświetlone chmury, przybierające różne kształty.
Patrzyłyśmy jak zaczarowane…
- Pola... – oczy Danusi lśniły.
- Wiem Danuś jest tak ... niebiańsko.



środa, 13 maja 2020

Do Anglii - fragment


Komentarz Jotki u Marigold, w którym wspomniała o mnie, zmusił mnie niejako do zadania sobie pytania – Co z moją zaczętą książką, a właściwie trzema książkami?

Leżakują.  Pewnie doczekają się dalszego ciągu, ale kiedy nie wiadomo. Pisaniu książki trzeba poświęcić dużo uwagi, a mój problem jest taki, że często chcę robić zbyt dużo rzeczy na raz. Przez to rozpraszam energię, i wiem, że muszę coś z tym zrobić. Ale przy tej okazji pomyślałam  – A może by wrzucić  fragment zaczętej, roboczej książki na blog…
I oto jest:    

 „Do Anglii

- Jedziemy do Anglii! – wykrzyknęła Danka, wpadając  razem z drzwiami.
- Kto jedzie? – zapytałam zszokowana jej wtargnięciem.
- Jak to kto?  My – ja i ty!
- Danka, wiem, że lubisz się wydurniać, ale nie przesadzasz?!
- Ja nie żartuję Pola. Zobacz – machnęła mi jakimś listem przed oczami – Dostałyśmy odpowiedź z Agencji, jest dla nas praca! Wyjeżdżamy do Anglii! Hura!

Wybałuszyłam na nią oczy, łapiąc się rękami za twarz.
Danka była cała w skowronkach. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- O co ci chodzi Pola..., zapomniałaś? Przecież razem wysłałyśmy wniosek...  – powiedziała, podając mi list.

Przeleciałam wzrokiem po kartce... „ Uprzejmie informujemy, że......... oferta pracy... w charakterze opiekuna starszych osób...... z dniem 01.09.10”

- Danka no co ty,  to przecież były tylko takie wygłupy, zresztą po alkoholu ... – nie poznawałam  swojego głosu. Zrobiło mi się gorąco, zaraz potem zimno i poczułam jak żołądek robi salto.
- Jakie wygłupy? Przecież normalnie to przedyskutowałyśmy. Co z tobą Pola?
- Ja nigdzie nie jadę – powiedziałam stanowczo, kierując się do toalety, bo mój żołądek wywijał harce jak na karuzeli.
- Trzęsiesz portkami co? – krzyknęła za mną.

Trochę się uspokoiłam, przemyłam twarz i spojrzałam w lustro. Byłam biała jak śnieg, a strach wyzierał  z moich oczu.
Wróciłam do pokoju. Danka siedziała w na brzegu wersalki, a ręce złożone  w pięści trzymała na kolanach.
- Ja też się trochę boję – powiedziała na mój widok, jakoś ciszej niż zwykle. Przez chwilę siedziałyśmy w całkowitej ciszy.
- Ale czego tu się bać? – Danka wstała i zaczęła chodzić po pokoju – Tyle ludzi wyjechało i dali radę... My też damy co nie... Pola ?
A tu? Co tu jest,  czego tu żałować..., tej gównianej roboty bez umowy..., żeby chociaż pieniądze z tego były...

Prowadziła monolog, bo ja się nie odzywałam. Nie mogłam. Paraliżowała mnie ta wiadomość  i to całe jej gadanie. Nawet nie byłam na nią zła..., drżałam podszyta strachem, nie dopuszczając myśli, że Danka może mieć rację.

Po paru minutach, ona też złagodniała, przestała maszerować, usiadła i w końcu zamilkła. Siedziałyśmy w ciszy jak nigdy przedtem i wydawało  się, że siedzimy tak wieczność.
W końcu wstała i podeszła do drzwi.
-  Wpadnij do mnie później – powiedziała cicho, bardzo cicho jak na Dankę.

Z Danką przyjaźniłyśmy się od zawsze. Nasi rodzice trzymali się razem, odwiedzali się tak często, że my wychowywałyśmy się prawie jak siostry. Ona była starsza ode mnie dwa lata, ale od kiedy byłyśmy dorosłe, wszyscy uważali, że to ja jestem starsza. Danka zawsze była trzpiotką. Różne rzeczy robiła bez przemyślenia, nie zawsze wychodziło to jej na dobre, ale nie przejmowała się tym. Była zakręcona, spontaniczna i zabawna. Do tego pewna siebie. Tej pewności  siebie jej zazdrościłam. Ja byłam zawsze spokojna, opanowana, wiedząca jak się zachować i co zrobić w każdej sytuacji. Z tego powodu to mnie uważano za starszą. Byłam nieśmiała i nie było mi z tym dobrze. Zawsze trzymałam się pół kroku za moją przyjaciółką, będąc w jej cieniu. Ona czasami mówiła, że chciałaby być taka jak ja, zwłaszcza wtedy, gdy zrobiła coś głupiego. I dodawała, że jestem dla niej życiowym przewodnikiem.

Danka miewała różne pomysły. Często były zabawne, chociaż ona tego nie dostrzegała.
Pewnego razu poszłam do niej z niezapowiedzianą wizytą. Dla nas obydwu, było to całkiem normalne, że odwiedzałyśmy się, kiedy tylko któraś z nas miała jakąś sprawę, albo zwyczajnie miała ochotę na pogaduchy.
Wtedy Danka była jeszcze naturalną brunetką. Jak powszechnie wiadomo, około czterdziestki srebrzystości we włosach przybywa i jeśli dalej chce się być brunetką, to bez farby ani rusz.
- Nie mam nic przeciw farbie – mawiała, ale te szybko rosnące odrosty mnie wkurzają. Przecież nie będę się malować co dwa tygodnie jak głupia.

Kiedy więc poszłam do niej i zapukałam do drzwi, Danka zamiast proszę, zapytała poważnie  – kto tam?
- To ja, Pola – odpowiedziałam,  jednocześnie otwierając drzwi. Myślałam, że coś jej się stało.
- Wchodź Pola. Dobrze, że to ty.  Zostaw na chwilę otwarte, bo tu trochę śmierdzi.
- Ale co śmierdzi, coś się stało? – faktycznie poczułam jakiś intensywny zapach... i skądś go znałam.
- E tam, nic się nie stało, pomalowałam sobie odrosty.
- A to jakaś nowa farba?
-  Eee... nowa...  nie...  – machnęła lekceważąco ręką -  To  pasta do butów.
- Cooo? – parsknęłam śmiechem myśląc, że to żart. Danka jednak z powagą i właściwym dla siebie zapałem dodała:
- Trochę śmierdzi, ale zobacz jak odrosty ładnie się pokryły. I jak łatwo się maluje...,  no wiesz, pasta ma tą gąbeczkę do smarowania butów, to całkiem praktyczne, a jakie przydatne do malowania odrostów.
To było tak zaskakująco  niewiarygodnie poważne z jej strony, że dopiero po chwili wybuchłam  głośnym śmiechem i zanosiłam się nim do rozpuku. 
Danka w pierwszej chwili patrzyła na mnie zaskoczona i urażona, ale ja nie mogłam przestać się śmiać.
.
- Pastą do butów ha ha ha..., ty wariatko ha ha ha – zaśmiewałam się  – powinnaś pisać poradniki.

Dopiero po chwili dotarło do niej, że sytuacja faktycznie jest zabawna. Zaczęła mi wtórować i śmiałyśmy się obie przez długi czas, jak takie nastolatki.

Danka nadal malowała odrosty pastą do butów. I już mnie nie dziwił unoszący się w powietrzu, specyficzny zapach, gdy ją odwiedzałam.
- Nie podchodź blisko, bo się wietrzę! – wołała od razu, gdy wchodziłam – To  tylko przez dwa dni śmierdzi – dodawała -  Ale  kolor jest świetny! I nigdy nie ma odrostów”.