– No wiesz, tam w Anglii.
-
Jasne Pola! – Danka od razu się ożywiła – Przecież pracy się nie boimy. Pracę i
kwaterę mamy zapewnioną, no to wszystko mamy, co nie?
- Ja
nie jestem taka pewna... To inny świat, obcy ze wszystkim. Obcy język…
-
Mamy zrobiony kurs angielskiego, zapomniałaś?
-
Tylko pytanie, czy taki kurs wystarczy...
- Nie
martw się Poluś, słyszałam że Anglicy używają tylko stu wyrazów. To my już je
umiemy he he.
Optymizm
przyjaciółki powoli zaczął mi się udzielać.
Zrobiła
po drinku na rozluźnienie. Przeczytałyśmy
list parę razy, a za każdym razem wydawał się mniej straszny. W końcu Anglia
jawiła nam się jako wspaniały kraj, który czeka na nas z otwartymi ramionami.
Po drugim drinku podsumowałyśmy nasze życie. Z sentymentem i śmiechem wspominałyśmy
młode lata. Potem zgodnie doszłyśmy do wniosku, że dzieci nam się wyjątkowo
udały, ale ich ojcowie to niedojrzałe dupki.
A kto wie – żartowałyśmy – Może w Anglii spotkamy jakichś fajnych
facetów, takich odpowiedzialnych, prawdziwych angielskich dżentelmenów?
Późnym
wieczorem zapadła decyzja, że pora kupić walizki.
Lotnisko i lot
Staliśmy
w długiej kolejce. W długiej i szerokiej. Nie było widać, kto za kim stoi. W
ogóle nic nie było widać.
Lotnisko
w Bydgoszczy było małe, a w przybliżonym czasie odlatywały dwa samoloty. Do
odprawy wszyscy tłoczyli się razem. Do
odlotu była jeszcze godzina, ale z urywek rozmów, było słychać, że „nie długo
będą wpuszczać, bo samolot już wylądował” .Obie z Danką nie bardzo wiedziałyśmy
o co chodziło. Nie chciałyśmy pytać, żeby nie wystawiać się na pośmiewisko,
zwłaszcza że otaczający nas rodacy nie
ukrywali, że byli już światowcami.
Danka
ciągle poprawiała coś przy walizce albo poprawiała włosy albo kurtkę, zapinała
ją i rozpinała. Denerwowała się, ja też,
tylko udawałam spokój.
Odprawa
poszła szybko, nawet nie zdążyłyśmy najeść się strachu.
Facet
w średnim wieku, chyba celnik, w każdym razie obsługa lotniska, rozkazująco
informował każdą następną osobę:
-
Walizkę położyć na taśmę. Do koszyka kurtkę, buty, pasek, zegarek i inną
biżuterię.
Jak
widział, że osoba po wyłożeniu wszystkiego, nie wie co robić dalej, kiwał głową
w bok, mówiąc – Iść tam.
Tam…
była bramka, przez którą się
przechodziło i jeśli czujniki nic nie wykrywały, to można było wziąć walizkę z
taśmy, ubrać się i iść na poczekalnię do samolotu.
Chociaż
cieszyłam się, że odprawa poszła sprawnie, to zauważyłam, że celnik był urzędowy
i oschły. Jego dziobata twarz nie wyrażała żadnych emocji. Jeśli ktoś dopytywał
o coś, odpowiadał oschle – Powiedziałem,
albo – Trzeba było czytać regulamin.
Pani
celniczka, która stała za bramką była sympatyczna. Z uśmiechem informowała, że
można przechodzić dalej.
Obie
z Danką odpowiedziałyśmy radosnymi uśmiechami, wzięłyśmy bagaże i weszłyśmy na
poczekalnię, a tam... radość prysła jak bańka mydlana!
Poczekalnia była pełna ludzi! Od drzwi, w których stanęłyśmy jak wryte, dzieliła nas może pięciometrowa przestrzeń od stłoczonej masy ludzi.
Jakaś
para wyminęła nas i ustawiła się tuż za tymi ludźmi, więc niezwłocznie
poszłyśmy za ich przykładem. Za nami natychmiast ustawiali się nowi pasażerowie.
-
Babciu, długo jeszcze będziemy czekać? –
zapytał nagle dziecięcy głosik przed nami. Chłopczyk spoglądał w górę i pociągał
za rękę starszą kobietę.
-
Już nie długo kochanie – odpowiedziała ciepło starsza pani.
-
Ale tu jest dużo ludzi – trafnie zauważył
malec. Miał pięć, może sześć lat.
-
Tomuś, to dlatego, że będą odlatywać dwa samoloty, nasz i jeszcze jeden.
- A
gdzie ten drugi poleci? – Tomuś zaspokajał
dziecięcą ciekawość. A my z Danką spojrzałyśmy po sobie, rozumiejąc w
lot, że otwiera się dla nas źródło informacji i nadstawiłyśmy uszu.
-
Ten drugi jest do Dublina w Irlandii i poleci pierwszy – wyjaśniała spokojnie
babcia.
-
Babciu, a dlaczego on poleci pierwszy?
- Bo
pierwszy przyleciał
- A
skąd przyleciał?
- Z
Dublina. Ludzie, którzy przylecieli tutaj, już wysiedli, teraz mechanik
sprawdzi czy wszystko jest w porządku, inni ludzie wsiądą i samolot odleci z powrotem do
Dublina w Irlandii – babcia wyjaśniała w szczegółach, które były zbawienne dla naszych uszu.
- To
nasz samolot też tak przyleci i nas zabierze?
-
Tak, będzie tak samo. Nasz przyleci z Londynu, potem, gdy pasażerowie wysiądą,
to my wsiądziemy i samolot poleci z powrotem do Londynu.
-
Ale jeszcze mechanik sprawdzi, tak?
-
Tak, Tomciu, zgadza się – babcia patrzyła na wnuczka z uśmiechem i czułością.
Wymieniłyśmy
z Danką spojrzenia pełne ulgi. Dzięki wnuczkowi i babci, sytuacja, w jakiej
staliśmy, znacznie nam się rozjaśniła.
-
Trzymamy się babci z wnuczkiem – szepnęła mi przy uchu Danka.
Przytaknęłam.
Wtem nagle rozkrzyczały się głośniki!
Zabrzęczały
coś, po czym damski głos zaczął mówić, tyle że nic z tego nie zrozumiałyśmy. Głos był głośny i mieszał się z echem. Ludzie
jednak najwyraźniej zrozumieli, bo
zrobiło się poruszenie. Bagaże poszły w
ruch i tłum ruszył do przodu, jednocześnie popychając nas.
Przesunęliśmy się o jakieś dwa
metry bez naszego udziału.
- Pani stoi do Dublina? – zapytała mnie
długowłosa blondyna, stukając mnie palcem w ramię.
-
Nie, do Londynu Stansted – udawałam pewną siebie.
Blondyna
uśmiechnęła się i śmiało przeciskała się do przodu, popychając przed sobą walizkę.
-
Pola, babcia zginęła! – półgłosem syknęła Danka, a jakiś facet przed nami
odwrócił się i obtaksował nas wzrokiem.
Rozglądałam
się gorączkowo za Babcią i Tomciem, ale trudno było cokolwiek dostrzec w tym
tłoku.
Nagle
trochę ucichło. Z przodu pod oszkloną ścianą dostrzegłam wysoką dziewczynę w
mundurze. Coś mówiła, ale byłyśmy za daleko, żeby słyszeć.
Z
wysoko wyciągniętymi szyjami, próbowałyśmy zorientować się w sytuacji. Niestety
bez skutku.
Do chwili przybycia na lotnisko, bałam się lotu. Teraz dodatkowo
pojawił się strach poczekalniany, ale rozglądając się zobaczyłam Tomcia i od
razu mi ulżyło. Obok niego, spokojnie stała Babcia, bez oznak zdenerwowania.
-
Danusia – zawołałam, wskazując ich oczami.
Wymieniłyśmy
wzrokowy taniec radości J
Usłyszałam, jak ktoś mówi:
– Do
Dublina już wpuszczają.
Spojrzałam na Dankę, ona mrugnęła
porozumiewawczo, że też usłyszała. A
nawet dało się odczuć pewne rozluźnienie na poczekalni. Nie spuszczałyśmy oczu z Babci i Tomcia.
Po
kilkuminutowym spokoju, tłum znów zrobił się aktywny. Z obydwu boków poczekalni
ludzie obrali kierunek – na środek. My znajdowałyśmy się w środkowej części i
nie musiałyśmy o niczym decydować, tłum sam nas ustawił.
Po
niezłej przepychance uformowała się czterorzędowa kolejka, która udawała dwurzędową.
Gdy wszyscy
zatrzymali się w tym formowanym orszaku, z głośników popłynął spokojny,
jednotonowy głos, oczywiście zdublowany echem. Nikt nie zareagował. Wyglądało na to, że
pasażerowie najwyraźniej orientowali się
co jest grane przed zabraniem głosu przez spikera.
Podczas
formowania się niby dwurzędowej kolejki, ponownie straciłyśmy z oczu Tomcia z Babcią! Przez tą rotację - formację Danka była o dwa metry
przede mną, a obok niej stał teraz rudowłosy chłopak. Obejrzała się na mnie,
bezradnie wodząc wzrokiem. Ja też czułam rosnące napięcie. Widziałam je także w
ruchach i oczach innych osób.
Nagle
kolejka ruszyła!
Natychmiast rzuciłam wzrokiem do przodu i
dojrzałam dwie panie w niebieskich mundurkach, z żółtymi apaszkami na szyi. Stewardessy. Jak w oglądanych filmach, sprawdzały karty
pokładowe i przepuszczały pasażerów
dalej, a ci znikali gdzieś za drzwiami.
Kolejka
przesuwała się szybko. Nie było czasu zastanawiać się nad czymkolwiek tylko
trzymać się walizki. Mój rządek
przesuwał się szybciej i wkrótce wyrównałam się z Danusią. Uradowane
mrugnęłyśmy do siebie.
Panie
stewardessy były bardzo miłe, uśmiechały się bez przerwy. Sprawdziły nasze
karty, podziękowały i wskazały nam
drogę. Poszłyśmy za innymi pasażerami na zewnątrz, gdzie naszym oczom ukazał
się samolot, z dużym napisem – RYANAIR.
Na
dworze, wreszcie nie było tłoku i owionęło nas przyjemne, rześkie powietrze.
Ludzie jednak szli bardzo szybko w stronę samolotu, więc my też
przyśpieszyłyśmy, nie dając się wyminąć. Trzeba było szybko się uczyć.
Weszłyśmy
po przystawionych schodkach. W drzwiach
samolotu powitała nas inna stewardessa. Z uśmiechem wskazała ręką, aby przejść
dalej. Zadowolone, że jest tak miło, odwzajemniłyśmy uśmiechy i poszłyśmy za
zakręt, a tam... znów tłok!
Po
zajęciu miejsca ludzie rozpakowywali
się, blokując przy tym przejście innym. Ci inni, niecierpliwili się, bo też chcieli jak najszybciej znaleźć miejsce. Przypomniało mi to czasy PRL-u,
gdzie wszyscy zawsze się pchali; do autobusu, do pociągu, a nawet jak
wychodzili z kościoła. Nie wspominając już o pchającym się tłumie w kolejkach
sklepowych w latach osiemdziesiątych.
Z
daleka wypatrzyłyśmy cały rząd wolnych miejsc. Jak tylko przejście
się zluzowało, ruszyłyśmy szybko w tamtą stronę. Danka wrzuciła nasze walizki do schowka nad
fotelami i rozsiadłyśmy się z ulgą. Po chwili podeszła do nas stewardessa,
mówiąc coś z uśmiechem. Odwzajemniłyśmy uśmiech, sądząc że podchodzi tak do
wszystkich pasażerów. Ale ona uparła się na nas i nadal, uśmiechając się, coś mówiła, tym razem
wskazując ręką na okno.
- O
co jej chodzi? Dlaczego mówi tylko do nas? – myślałam z rosnącym niepokojem.
- Wiesz
o co chodzi Pola ? - półgłosem zapytała
Danka.
-
Siedzicie przy wyjściach awaryjnych – wyjaśnił jakiś męski głos z tyłu – Jeśli
nie znacie angielskiego, to musicie się przesiąść. Na tych miejscach mogą
siedzieć tylko osoby dorosłe ze znajomością języka.
- O
Boże, ale gdzie się przesiąść, wszystko zajęte - popadłam w lekką panikę. Jeszcze nie
wystartowaliśmy, a już było tyle stresu.
Ale uśmiechnięta
stewardessa dała znak ręką, żeby iść za nią. Złapałam walizkę i trochę
zawstydzona odwróciłam się, żeby podziękować
życzliwemu tłumaczowi, który okazał się młodym chłopakiem.
-
Nie ma za co – odpowiedział z uśmiechem.
Stewardessa
poprowadziła nas w głąb samolotu, gdzie były jeszcze wolne miejsca. Pomogła
ulokować walizki, powiedziała coś z
uśmiechem i sobie poszła.
Siadając, poczułyśmy prawdziwą ulgę. Danka zdjęła kurtkę i wzorem innych, wstała
żeby ją włożyć na półkę z bagażem.
Siadając, nachyliła się do mnie ze spiskową
miną i wyciągnęła złożoną w pięść rękę.
-
Babcia z Tomciem za nami – wyszeptała.
Zadowolone,
stuknęłyśmy się żółwikami.
-
Rozumiesz coś – zaszeptała Danka.
Pokręciłam
przecząco głową.
Obie
byłyśmy zaskoczone. Domyślałyśmy się, że mówi pilot. Głos był
ciepły i przyjazny, ale oprócz Good Morning i passengers nic więcej nie udało
nam się wyłowić. Nasz kurs angielskiego jak na razie słabo zdawał egzamin.
Nie
było jednak czasu na rozmyślanie, bo zaczęły dziać się różne rzeczy. Stewardessy zamykały klapy od bagażu i
sprawdzały czy wszyscy dobrze zapięli pasy. Potem zaczął się pokaz jak w razie
czego użyć maski z tlenem i kamizelki ratunkowej czym spowodowały
przyśpieszenie mojego pulsu. W końcu górne światło zgasło, a włączyły się
lampeczki na podłodze. I ruszyliśmy z
miejsca. Wymieniłyśmy z Danką znaczące spojrzenia, żegnając się w myślach.
Samolot
najpierw powoli jechał na kółkach, zrobił zakręt, a potem sunął już szybciej w
kierunku dwóch linii światełek, które, jak się domyślałam, wyznaczały pas
startowy.
Światełka
wyglądały tajemniczo, jak droga do innego wymiaru.
-
Boisz się? – zapytała cicho Danka.
-
Nie – skłamałam – zobacz, wszyscy są spokojni.
W
tym momencie samolot nagle ogromnie przyspieszył. Silniki przybrały na sile
głosu, zawarczały z rosnącą mocą. Nasze serca dorównywały im w skali
przyspieszenia.
Silniki nieco przycichły, a fotele przechyliły
się lekko do tyłu.
Wszystko
działo się szybko. Po chwili zrobiło się całkiem cicho. Spojrzałyśmy na siebie,
potem za okno.
Byliśmy
w powietrzu!
Przebijaliśmy
się przez chmury i… nagle naszym oczom ukazał się niezwykły widok.
Zalało
nas słońce! Ogromna piękna przestrzeń!
Podczas
gdy na ziemi był już zmierzch, tam nad chmurami było piękne, błękitne niebo
rozświetlone słońcem.
A poniżej białe, oświetlone chmury,
przybierające różne kształty.
Patrzyłyśmy
jak zaczarowane…
-
Pola... – oczy Danusi lśniły.
-
Wiem Danuś jest tak ... niebiańsko.
Przeczytałam z wielką radością i chcę więcej. hehe Cieszę się, że nadal publikujesz, mnie się naprawdę podoba. Bohaterki już bardzo polubiłam. Nigdy nie leciałam samolotem, a opisany przez ciepie cały przebieg i reakcja bohaterek zgadza się idealnie z tym, co i ja bym przeżywała. hehehe Kochana, uważam, że masz talent, czyta się tak przyjemnie, łatwo zaprzyjaźnić się z bohaterkami i co najważniejsze, łatwo stać się częścią tego, o czym piszesz. Chętnie poczytam więcej, przemiło spędziłam czas, dziękuję bardzo mocno. :*******
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję Agnieszko za taką wspaniałą recenzję he, he :))
UsuńZ przyjemnością przeczytałam i z zapartym tchem. Styl - taki jak lubię ! Wspaniała historia, a właściwie to chyba dopiero początek tej interesującej przygody. Pozdrawiam i czekam na więcej !
OdpowiedzUsuńTak, to początek. Bardzo się cieszę, że Ci się podoba:) Pozdrawiam Haniu:)
UsuńPięknie. Pozdrawiam Marysiu. :) .
OdpowiedzUsuńDziękuję Tereniu - pozdrawiam:)
UsuńPisz dalej koniecznie, toż to przezabawne jest :). czekam niecierpliwie na ciąg dalszy
OdpowiedzUsuńDziękuję Anno:) Zachęta mobilizuje;)
UsuńBardzo ciekawie piszesz Mario - czekam na dalszy ciąg
OdpowiedzUsuńDziękuję, pewnie będzie;)
UsuńMi też się podoba, to właśnie te ciekawe szczegóły, o których wspominałam przy pierwszej Twojej książce...
OdpowiedzUsuńDziękuję:) Pamiętam. Szczegóły są ważne, można w nich sporo wyczytać, ale w tamtej książce skupiłam się na historii tych dwojga.
UsuńTwoją książkę puściłam w obieg wśród koleżanek :-)
UsuńOch jak miło, zatem życzę miłego czytania i mam nadzieję że opowieść się spodoba;)
UsuńPrzeczytałem jednym tchem. Poprzedni fragment również. Chyba zostanę fanem Poli i Danki!
OdpowiedzUsuńDziękuję Boja, fan to już coś;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńDziękuję za wizytę, Pola to piękne imię;) Pozdrawiam serdecznie:)
Usuń