Rozdział11
Od
około miesiąca Maria czuła się fatalnie. Fizycznie nic jej nie dolegało. ale popadła w jakiś paskudny nastrój.
Ogarnął
ją ogromny smutek. Nie było ku niemu żadnego wytłumaczalnego powodu, ale smutek
zaistniał. Pojawił się ot tak znienacka i zawładnął Marią, powodując
emocjonalny ból.
Miała
wrażenie, że coś bardzo smutnego miało się wydarzyć, czasem czuła nawet, że coś
smutnego już się wydarzyło. To było takie dziwne, wprowadzało niepokój.
Kiedyś
podczas rozmowy z Witkiem wspomniała o tym – Wiesz, mam jakieś dziwne przeczucie,
że stanie się coś złego.
Ale
Witek skwitował – Przyjdzie czas, będzie rada. Po co martwisz się na zapas.
Przeczucie, które nie wiadomo skąd się bierze może wcale nie być twoje.
- Ale
jak to nie moje? – zdziwiła się.
- No,
bo czasem nasze – wydawałoby się – myśli czy właśnie przeczucia wcale nie są
nasze. Odbieramy różne takie rzeczy z otoczenia, w którym mieszkamy ze
zbiorowej świadomości, także z telewizji.
Z
początku Maria była zaskoczona takim wyjaśnieniem, ale po chwili zastanowienia
zgodziła się z Witkiem. Przykładem mogły być choćby reakcje przy czytaniu książek.
To pisarz wymyśla historie, nadaje postaciom odpowiednie charaktery do
odgrywania ról, a czytelnicy autentycznie odczuwają emocje, których źródło
przecież nie tkwi w nich.
Mimo tego całego rozumienia Maria dalej czuła się źle i żadne wyjaśnienia nie pomagały. Przygnębiało ją wszystko. W pracy jakoś trzymała się, bo musiała, ale wolne dni zamieniły się w udrękę. Nie wiedziała co ze sobą począć. Jeśli coś robiła to z przymusu.
Zaprzestała biegania, a nawet spacerów. Książki leżały nie tknięte, chociaż już przedłużyła ich wypożyczenie.
Ojcu wspomniała
coś o przedwiosennym przesileniu, przemęczeniu, ale ile takowym mogła się
zasłaniać?
Aż w końcu pewnego dnia nastąpił przełom.
W poprzedzającą go noc nie mogła spać i strasznie się męczyła. Wpadała w krótkie drzemki, podczas których miała coś na kształt niezbyt
przyjemnych snów. Dopiero nad samym ranem zapadła w głębszy sen.
Śniło
jej się, że stoi przed wiejską chatą. Chata była stara, drewniana z małymi
okienkami. Wszędzie wisiały suszące się pęki ziół. Maria zorientowała się, że
stoi w długiej kolejce do tej chaty. Wokół niej stali różni ludzie. Ubrani byli
w jakieś długie do ziemi suknie czy raczej szaty. Głowy kobiet spowijały duże
chusty.
Nagle
znalazła się w środku chaty. Było ciemnawo. Dopiero po chwili zobaczyła na
środku izby siedzącą przy stole kobietę.
- Z
czym przychodzisz? – zapytała kobieta przyjaznym, ciepłym głosem.
Maria
nie wiedziała dlaczego się tam znalazła, więc próbowała szybko sobie
przypomnieć.
-
Podejdź bliżej Mario – głos był taki kojący, kochający – Przyszłaś…
Maria
zrobiła kilka kroków i znalazła się obok prostego, zbitego ze zwykłych desek
stołu.
- Ja…
zapomniałam… moja pamięć… -
zaczęła się usprawiedliwiać, przenosząc wzrok na kobietę i… zamarła!
Przed
nią siedziała ona sama! Tyle, że dwadzieścia lat młodsza i w innym ubraniu…
Na skutek doznanego we śnie szoku obudziła się natychmiast.
Sięgnęła
do szuflady po zeszyt do zapisywania snów. Już nie pamiętała kiedy
zrobiła w nim ostatnie notatki. Tyle czasu nic się jej nie śniło, a tu nagle
taki sen!
Ale co to za sen... i kto
mi się przyśnił? Kim była ta kobieta? Dlaczego wyglądała jak ja? – Maria gorączkowo notowała i analizowała jednocześnie.
Schowała
zeszyt do szuflady i zaczęła gapić się w nocną lampkę.
Chyba
powinnam już wstać – doszła do wniosku po jakimś nie mierzonym czasie – Ale z drugiej strony... co będę robić…
Bezwiednie
położyła się z powrotem. Sceny ze snu
trochę bladły.
-
Podejdź bliżej Mario… przyszłaś… - nagle znów pojawił się gdzieś w niej głos tamtej kobiety
i sen powrócił z całą mocą.
Zwróciła
się do mnie po imieniu! - dopiero w tej chwili to sobie uświadomiła - Skąd wiedziała, że to ja weszłam? Zaraz, co ja mówię,
przecież to ja sama tam siedziałam… Ale jak to możliwe…? O Boże, czy ja
zaczynam wariować?
Im więcej Maria myślała o tym śnie tym w gorszym stanie było jej samopoczucie.
Zaczęła składać wszystko do kupki. Od dawna była w dziwnym stanie. Te nastroje bez powodu, smutek, przygnębienie. Brak celu… A teraz rozdwoiłam się... ? - pomyślała ze strachem - To chyba wyglądało już na coś więcej niż depresję.
Około południa poszła na spacer. Nie dlatego, że miała ochotę pobyć na łonie natury, tylko po to, żeby wyjść gdzieś jak najdalej. W domu nie umiała znaleźć sobie miejsca ani zajęcia, a nie chciała martwić ojca widokiem swoich oczu, z których wyzierał prawie obłęd. Co by miała mu wyjaśniać, skoro sama tego nie rozumiała.
Poszła więc po prostu przed siebie. Jakąś napotkaną miedzą polną, byle dalej. Na
bezludzie.
Przedwiosenne
pola były takie puste. Łyse. Jakby odarte z czegoś. Jakby ktoś ograbił je
chciwie z czegoś cennego. Ten widok był odbiciem jej uczuć, jej wnętrza. Ona
też tak się czuła – ograbiona z czegoś. Może ze wszystkiego… Niebo zakryło się
ciemnymi chmurami i dopełniało tło obrazu.
Patrzyła na te wiszące
chmury nad polem i przez moment poczuła cały ich przytłaczający ciężar na
sobie. Nie mogła już tego unieść…
Zatrzymała się i
krzyknęła resztką sił – Dosyć!
Potem usiadła wprost na suchej zeszłorocznej darninie, nie zważając na zimną jeszcze ziemię i rozpłakała się.
Już nie starała się
niczego zrozumieć. Nie miała siły. Nie była w stanie już nad czymkolwiek
rozmyślać, zastanawiać się czy
analizować. Było jej wszystko jedno. Chciała tylko posiedzieć sobie w
szczerym polu… Wszystko odpuściła.
Po gwałtownym, krótkim płaczu zamknęła
oczy i siedziała tak w całkowitej rezygnacji.
Jak długo, nie wiedziała, ale w końcu ocknęła się jak z głębokiego letargu.
Zauważyła,
że siedzi obok dużego krzaku dzikiej róży. Zdziwiła się tym widokiem. Wstając
zdziwiła się jeszcze bardziej, bo za jej plecami rosło drzewo, o które się
opierała. Była to polna grusza. Kilka małych zasuszonych owoców ciągle wisiało
na rozkrzewionych gałązkach.
Po drugiej stronie gruszy rosło kilka krzaków głogu. Rozejrzała się dokładnie w obie strony. Na całej miedzy rosły sobie przycupnięte krzaczki, większe i mniejsze, a gdzieniegdzie między nimi drzewka dzikiej jabłonki czy jarzębiny.
I chociaż widok tych krzewów i drzewek był nijaki jak to na przedwiośniu, to jednak stało się coś takiego, że Maria ujrzała w tym prawdziwe, naturalne klejnoty. Naturalne piękno miedzy lśniło przed nią niczym perła między polami.
Wszystko, co na niej rosło zdawało się uśmiechać do Marii i wołać – Zobacz, jesteśmy życiem o każdej porze.
Zamrugała mocno, nie dowierzając - Jakże mogła tego wszystkiego wcześniej nie widzieć?
Uśmiechnęła się szczerze, a ciepło tego uśmiechu rozlało się w jej sercu
I poczuła
się w jednej chwili lekko i radośnie. Patrzyła na miedzę jak na przytulne, bliskie miejsce. Miała wrażenie, że miedza zaopiekowała
się nią, wyciągnęła z niej cały smutek i rozpuściła go.
Z jednej strony wydawało się jej to głupie, a z drugiej czuła, że tak, że tak właśnie się stało. Rozejrzała się dookoła.
Chmury były przerzedzone, zmieniały się w białe obłoki. Pomiędzy
nimi niebieściło się niebo i prześlizgiwało się coraz więcej promieni słońca.
Nad
zaoraną ziemią pojawiły się nie wiadomo skąd polne skowronki. Ćwierkały i szczebiotały radośnie.
Wznosiły się w górę, robiły salta, opadały w dół udając nurkowanie, aby tuż nad
ziemią wziąć zakręt i znów sunąć w górę.
Radość
ptaszków była tak rozbrajająca, że Maria roześmiała się głośno! I okręciła się
kilka razy wokół siebie!
Ojej!
– Co ja robię, może ktoś mi się przygląda – pomyślała odruchowo w pierwszej
chwili i szybko rozejrzała się, ale było jej tak wesoło, że śmiejąc się
okręciła się jeszcze parę razy w drugą stronę.
Wracała do domu z lekkością. Pamiętała w jakim nastroju była przedtem, ale on już jej nie dotyczył.
Czuła się tak jakby ta miedza przełączyła w niej niewidzialny pstryczek. Nagle coś się przemieniło... Nie wiedziała jak to nazwać, ale czuła to wyraźnie. Wiedziała... wiedziała więcej. Rozumiała inaczej. Świat był inny niż myślała... Życie było inne... Było takie proste i piękne.
Maria czuła w sobie rosnącą radość. Skąd nagle tyle radości we mnie… ? - pomyślała retorycznie, ciągle się uśmiechając.
Ze zrozumienia, ono zwolniło blokadę... - odpowiedziała sobie, niczemu się nie dziwiąc
Cdn.
Witaj, mam nadzieję, że w zdrowiu i dobrym nastroju spędzasz święta. Chyba każdemu z nas przydałoby się takie przełączenie pstryczka. Mnie na pewno, tylko jak go znaleźć będąc uwięzioną w czterech ścianach.
OdpowiedzUsuńMario, Twoje długie milczenie na blogu trochę mnie niepokoi. Daj znać, że wszystko u Ciebie w porządku. Uściski.
OdpowiedzUsuńDziękuję Iwonko za troskę:) U mnie wszystko w porządku, ale ostatnio jestem dość zajęta w realu. Wrócę niebawem. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i mam nadzieję, że u Ciebie też wszystko jest ok.
UsuńPozdrawiam..Wracaj:)
UsuńWitaj Mario, bardzo się cieszę, że u Ciebie w porządku. U mnie różnie bywa, ale póki życia, nie poddaję się. Uściski.
OdpowiedzUsuńZdrowych, spokojnych i uśmiechniętych Świąt Bożego Narodzenia życzę i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń