Cris Froese Picks

środa, 8 lipca 2020

Tajemniczy kontakt( 2)


Rozdział II

Maria obudziła się nagle z uczuciem całkowitego wyspania się.
Poszukała ręką komórki - wyświetlacz pokazywał 06:06  Było bardzo wcześnie jak na sobotni, wolny poranek, ale dawno już nie czuła takiego przypływu rannej energii.
Będę miała dłuższy dzień – doszła do wniosku wstając z uśmiechem. Odsunęła zasłony. Za oknem dopiero budził się brzask.  Może obejrzę  wschód słońca  – pomyślała radośnie, czym zaskoczyła samą siebie
.
Pół godziny później stała już przy oknie z kubkiem pachnącej kawy i zachwycała się różowym  niebem.
- Jakież to piękne… - szepnęła do siebie z zachwytem.
Zorze przybierały coraz jaśniejsze barwy, łącząc róż ze złotem, a w końcu pojawiła się żółta łuna by po chwili wznieść nad horyzont złotą, jaśniejącą kulę słońca. Słońce nie było takie jasne, jaskrawo świecące jak latem, ale i tak wyzwalało swoim widokiem uczucie radości. Już dawno nie przyglądała się wschodowi słońca. Cieszyła się, że nie położyła się z powrotem.

Nagle słońce powiększyło się i zrobiło jakby skok wyżej!
Marię zatkało! Stała w bezruchu, a oczy o mało nie wyszły jej z orbit! Słońce było jasne, mocne, letnie!
Musiała mrugać, w końcu zamknęła powieki, bo jasność  raziła ją oślepiająco. Po dłuższej chwili otworzyła oczy.  Wszystko było po staremu. Słońce było normalnej wielkości i tuż nad horyzontem.

Stała w miejscu jak sparaliżowana. Wpatrywała się w niebo zdumiona. Wszystko było normalnie, ale w jej mózgu szalała burza. Widziała jak słońce w jednej chwili  powiększyło się i wskoczyło wyżej! Widziała to, była tego pewna!

Szukała gorączkowo odpowiedzi na to, co wydarzyło się przed chwilą. Czyżby dopadła ją jakaś fata morgana… Czuła dreszcze na całym ciele, ale to nie był strach. Strachu o dziwo nie odczuwała wcale.
Przysunęła sobie krzesło do okna nie spuszczając z niego oczu, bo musiała usiąść, ale nie mogła, nie chciała tak po prostu odejść od okna. Wpatrywała się w nie niczym w wielki ekran na którym leciał film z nadzieją, że zaraz będzie ciąg dalszy.
Ale nic się nie działo. Tylko ptaszki w ogrodzie uwijały się ze śniadaniem.
Dopiła wystygłą kawę,  chociaż wcale takiej nie lubiła. Spojrzała na zegarek i zdziwiła się, że siedziała tam ponad godzinę.
Nie było sensu dalej tak siedzieć, zresztą im więcej czasu upływało,  tym Maria miała mniej pewności co właściwie widziała.

 Zrobię sobie jajecznicę na bekonie… z cebulką! – uśmiechnęła się do swoich myśli i wzięła się za obieranie cebuli.
Włączyła sobie mały telewizor, który stał w kuchni do towarzystwa.  Akurat były wiadomości.
Maria przez chwilę podziwiała fryzurę spikerki i jej elegancką sukienkę.
- Ciekawe jak to jest być taką spikerką – zastanawiała się patrząc na jej nieprzeniknioną minę. Twarz spikerki nie zdradzała żadnych emocji, a przecież mówiła o wojnach, o katastrofach, o przemocy. Pewnie miny zostały wyuczone, bo tak trzeba – rozważała Maria - a może już się tak przyzwyczaiła, że straszne informacje nie robią na niej wrażenia…
 Kobieta właśnie przekazywała informacje o zamieszkach na Bliskim Wschodzie. Odwieczne odwety  Żydów z Arabami . Film pokazywał zbombardowane domy, zabitych ludzi.  Rozpacz  ludzi po obydwu stronach konfliktu. Ale jeszcze płacząc już mówili do kamery o zemście za swoich. Dlaczego ludziom tak trudno dojść do porozumienia – zastanawiała się Maria, wyciągając rękę po pilota
.
Odechciało jej się patrzeć na te straszne wiadomości, tak jakby nic dobrego nie działo się na świecie. 
Poza tym przypomniała sobie o przyniesionych książkach z biblioteki. Wcześniej przeleciała jedną wzrokiem i wiedziała, że zapowiadał się wciągający kryminał.
Będzie w sam raz na weekend – poweselała natychmiast. Obiecała sobie, że zaraz po śniadaniu siada do książki.
Już przyłożyła palec na przycisk off, gdy na ekranie ukazał się krajobraz jakby znajomy skądś…
- Te góry… gdzieś już je widziała… jezioro w dali…
Marię przeszył dreszcz! To był widok z jej dziwnego snu!
Wszystko wyglądało tak samo. I to słońce... było wyżej i jakby większe…
- O Boże!
Wiadomości już się skończyły i na ekranie ukazała się mapka z pogodą, ale Maria stała dalej nieruchomo z wyciągniętą ręką, trzymającą pilota.
Nie rozumiała co się działo. Była podekscytowana. Czuła, że coś się wydarzyło, chociaż nie miała pojęcia co. Nie potrafiła zrozumieć tego rozumem, który domagał się realnego wyjaśnienia tego zajścia. Nie potrafiła też zrozumieć spokoju, który ją nagle ogarnął.  Powinna przecież coś robić, sprawdzić, gdzieś zadzwonić, wyjaśnić co to wszystko ma znaczyć. Powinna czuć lęk… Nie czuła.

Wyłączyła telewizor i poszła do salonu. Ale zamiast do książki usiadła do komputera.
- Skąd się biorą przywidzenia? – wpisała w google.
„Przywidzenia, halucynacje są wytwarzane przez mózg bez udziału bodźców zewnętrznych. Pojawiają się w stanie czuwania czyli wówczas, gdy osoba jest zdolna do odbierania bodźców zewnętrznych i jest świadoma swojego otoczenia. Zwidy przeważnie nie są przyjemne i mogą się zdarzać ludziom zdrowym przed zaśnięciem lub po obudzeniu”.
Otworzyła kilka stron, ale na każdej z nich był podobny opis. To była odpowiedź specjalistów na zapytania czytelników. Maria nie dowierzała. I to wszystko? To ma być zadowalająca odpowiedź?
Jeśli ktoś naprawdę cierpi na takie przywidzenia i szuka pomocy lekarza, bo jest wystraszony to dowie się, że wszystko jest ok, bo takie halucynacje mają prawo pojawiać się między jawą a snem…
Nie wierzę, to jakieś bzdury… Biedni ci pacjenci.
Och, nie ważne, nie tego szukałam – Maria przypomniała sobie po co usiadła do komputera.
Wstała, przeciągnęła się i podeszła do okna. W głowie miała pełno znaków zapytania, ale nie wiedziała jakie słowa dobrać, żeby Google w drodze kombinacji wpadły na to, czego ona potrzebowała. 
Ni stąd ni zowąd pomyślała żeby przejść się na krótki spacer i przewietrzyć myśli, a nuż samo coś wpadnie do głowy.
Ubrała się raz dwa i wyszła. Powietrze było chłodne i rześkie. Dobrze – pomyślała – Chłód na głowę  jest mi właśnie potrzebny. I poszła żwawym krokiem przed siebie osiedlową uliczką, która prowadziła do rzeki – leniwki. Maria lubiła to miejsce i kiedyś często przebywała nad rzeką. Jako dziecko przychodziła z rodzicami karmić kaczki, potem ona przyprowadzała tu swoje dziecko. Jako nastolatka przychodziła tu z koleżankami, czasem urywały się na wagary. Jak poznała Piotra też tu przychodzili…

Ostatni raz spacerowała tu z Lilą podczas wakacji. Od paru lat to miejsce  zmieniło wygląd. Za unijne pieniądze zrobiono ścieżkę spacerowo-rowerową łączącą dwa miasteczka – Leniewo  z  Miastkiem. Posadzono ozdobne drzewka i krzewy, wmontowano ławeczki. Nieopodal, znajdowała się  przytulna kawiarenka. Była umiejscowiona na piętrze w  malowniczym budynku  przerobionym ze starej wieży ciśnień. 
Z piętra  rozciągał  się piękny widok na zakole rzeki i lasek po jej drugiej stronie.  Ale kawiarenka otwarta była jak na razie tylko w sezonie letnim.

- Maria? Cześć! O, nie wiedziałem, że biegasz?
Maria wyrwana z zamyślenia ledwie rozpoznała biurowego kolegę. Stał z rowerem w stosownym do jazdy stroju i z kaskiem na głowie.
- Witek? Cześć… Nie, ja nie biegam, tak sobie tylko spaceruję. Ale co ty tutaj robisz?
- Ja? Jeżdżę rowerem jak widać – zaśmiał się  – Jak w każdy sobotni i niedzielny ranek! – dodał prężąc się dumnie – Ale ciebie tu nigdy wcześniej nie widziałem… chyba.
- Nie, ja tak rano nie lubię wstawać – zrobiła minę śpiocha i roześmiała się – Dzisiaj tak jakoś wyjątkowo wstałam i naszła mnie ochota na spacer.
- To ci trochę potowarzyszę jak nie przeszkadzam – spojrzał pytająco.
- Jasne, że nie.
- Ale, że nie przeszkadzam, czy że nie mam towarzyszyć – przekomarzał się  zdejmując kask.
Roześmiali się, ruszając razem spacerową dróżką. Mijali ich od czasu do czasu biegający ludzie albo spacerowicze z psami.
 – Nie ma to jak zacząć radośnie dzień razem ze słońcem! – Witek powiedział głośno, wystawiając twarz na prześwitujące promienie między drzewami.
Maria spojrzała na Witka nieco podejrzliwie, ale radość jaka malowała się na jego twarzy wcale nie była udawana.
- Ty tak poważnie, wstajesz radośnie ze wschodem słońca?
- Taaak… nie od zawsze, ale od dawna – przeciągnął ręką po włosach jakby się nad czymś zastanawiał – Staram się tak w zgodzie z naturą, wiesz.
Maria przytaknęła niepewnie.
- Mieszkasz gdzieś tu nie daleko tak? To pewnie często tu bywasz, a jakoś do tej pory cię nie widziałem… - Witek zawiesił głos.
- Blisko mieszkam, stąd piętnaście minut wolnym marszem. Przychodzę tu czasem, ale nie w październiku o świcie – wzdrygnęła się i pokazała gestem jak naciąga kołdrę na głowę – Kiedyś przychodziłam częściej jak moja córka była dzieckiem, ale teraz… Czasami z ojcem…, jak akurat nie ma swoich emeryckich spotkań, samej jakoś mi się nie chce, wolę poczytać książkę.
- O, a co czytasz? – zaciekawił się.
- Różnie. Przygodowe, obyczajowe, a ostatnio – przybrała pozycję szpiega z krainy deszczowców -  kryminały! Karamba!
Śmiali się przez chwilę ze znanej każdemu postaci z dobranocki.
- No, zaskoczyłeś mnie tutaj, jeszcze w takim stroju nurka, w życiu bym cię nie poznała! To mówisz, że jeździsz w każdy weekend?
-  Tak, w weekendy jeżdżę. Ale biegam codziennie.
Maria słuchała Witka jakby go dopiero pierwszy raz zobaczyła.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się
- Mam taki lasek koło siebie – wyjaśnił – Tam sobie biegam o świcie.
- Przed pracą? – z niedowierzaniem zapytała Maria.
- Jasne, do ósmej to przecież kupa czasu.
- A jak pada i wieje albo mróz jest w zimę? – dociekała szczegółów.
- Nic nie jest w stanie mnie przestraszyć – przyjął pozycję niezwyciężonego bohatera – Wtedy wychodzę na krócej, ale zawsze – roześmiał się widząc minę Marii, a po chwili dodał poważniej – Jesteśmy przecież częścią przyrody, ja chcę to czuć.
Maria roześmiała się z jego min, ale patrzyła na Witka jak na nieznany obiekt latający. Ona wcale go nie znała.
- Zaskakujesz mnie Witek – popatrzyła na niego wyczekująco.
- Ja? – zdziwił się niewinnie – Czym? – jednak widząc jej minę dodał ze szczerym uśmiechem – Ja naprawdę tak czuję, chcę być w harmonii z przyrodą, z naturą.
- Nigdy tak o tym nie myślałam… To znaczy wiem, że jesteśmy częścią przyrody, ale nie zastanawiałam się nad tym… no żeby tak  o tym mówić…
- Och, trochę się zakręciłam, no wiesz… - rozłożyła ręce przed sobą jakby resztę miał sobie z nich wyczytać.
- Maria, ja wiem co masz na myśli. Wszyscy to wiemy, no prawie wszyscy, ale nie myślimy o tym świadomie. Ja kiedyś tego też nie zauważałem…  A świadomość jest najważniejsza. Powinniśmy być świadomi siebie w każdej sytuacji.
Doszli właśnie do budynku w którym mieściła się kawiarnia. Maria zatrzymała się i spojrzała na wykaligrafowany napis – U Leśnej Wróżki.
Witek zatrzymał się także i zerknął jak Maria studiuje napis.
- Zaprosiłbym cię na kawę, ale zamknięte – rozłożył ręce w udawanym, przepraszającym geście.
- Szkoda, bo dawno już tam nie byłam – puściła oko – Ale dzisiaj kawę już piłam – zawahała się chwilę, ale zaraz dodała z dumą, szczerząc zęby w uśmiechu – I to nie byle jak, bo w towarzystwie wschodzącego słońca!
- ŁO, ło, łoł, a dopiero co mówiłaś, że jesteś rannym śpiochem – spojrzał na Marię z pode łba podejrzliwie, mrużąc śmiesznie oczy.
- Bo jestem – roześmiała się z jego miny – Dzisiaj wstałam wcześnie, bo miałam coś do zrobienia. No właśnie, muszę już wracać, ten spacer to była tylko mała przerwa.
- Szkoda, fajnie się gada, ale jak mus to mus.
 -  Fakt i fajnie było cię tu spotkać Witek. To do zobaczenia w biurze!
- Do biura to jeszcze daleko, ale kto wie, może spotkamy się tu jutro – roześmiał się zakładając kask – Ja w każdym razie będę. Natura zaprasza.
- Będę miała to na uwadze –  odwróciła się śmiejąc z podniesioną w pożegnalnym geście ręką.

cdn.

10 komentarzy: