Cris Froese Picks

wtorek, 18 sierpnia 2020

Tajemniczy kontakt (5)

 

Rozdział 5

 

Maria przebudziła się twarzą do zegarka, na którym wyświetlała się 6;06

Nie dowierzała, że się przebudziła.  0dwróciła się na drugi bok i naciągnęła kołdrę na głowę. Jednak sen poszedł sobie  i na próżno próbowała, zmieniając pozycje, wejść ponownie w jego krainę.  Była zła na siebie - po co w ogóle otworzyła oczy! Wolałaby pospać sobie jak zawsze na wolnym do dziewiątej czy dziesiątej. W końcu to wolny dzień i miała do tego prawo.  Pomimo słusznych uzasadnień wiedziała, że ze snu już nici. Usiadła na łóżku, przypominając sobie, że poprzedniego ranka obudziła się dokładnie o tej samej godzinie. Dziwne to było. Do pracy wstawała dopiero na trzeciej drzemce o 7;00. A tu nagle drugi dzień z kolei budzi się o 6;06 - do tego w weekend!  Co to ma być – mrucząc do siebie,  zwlokła się z łóżka i poszła do łazienki.

 

Aromat parzącej się kawy roznosił po domu obietnicę rozpoczynającego się dnia. Taki aromat potrafi poprawić humor.

Maria stała przy oknie opatulona szlafrokiem i zastanawiała się nad zmianami, których nie mogła nie zauważyć.  Dlaczego budzi się nad ranem… chyba nie po to żeby oglądać kolejne wschody słońca. Dlaczego dostała takiego ataku płaczu, całkiem bez powodu… Dlaczego nagle zaczęła się interesować tematami, których nie znała przez całe życie. I te przywidzenia…

Coś było nie tak, tylko nie wiedziała co.

Spojrzała na ogród za oknem.  Słońce wstrzeliwało się smużkami świetlistych promieni w gałęzie świerków. Kładło się światłem na drzewach owocowych, na ozdobnych krzewach, na kwiatowym zakątku, aby w końcu rozłożyć się świetlnym dywanem na lśniącej trawie.  Oświetlone krople rosy wyglądały niczym perły… Cały ogród wyglądał jak z innego świata.  Był taki piękny, magiczny.  Patrzyła na to piękno, czując jak rośnie w niej radość. Nigdy tego wcześniej nie dostrzegałam – dziwiła się – Ale zaraz… tak, pamiętam… kiedy byłam dzieckiem, byłam przecież królewną w moim zaczarowanym ogrodzie – Maria przywołała w pamięci dziewczynkę tańczącą wśród kwiatów w pięknej sukience, którą uszyła jej mama…

Zatęskniła przez chwilę za mamą, za sobą z dzieciństwa… za bajkowym ogrodem.

Krople rosy istnieją tylko przez krótką chwilę… - przeleciało jej przez myśl – ale wygląda na to, że się tym nie przejmują, trwając tę chwilę w uroczym pięknie.

Czy krople rosy też są mierzalne w złotym podziale? – przypomniała sobie fascynujący temat.

Witek! Może go jeszcze złapię – w pośpiechu wskoczyła w dresy, łapiąc w locie za suszarkę do włosów.

 

- Hej, a już myślałem, że smacznie sobie chrapiesz – Witek przywitał ją z daleka.

- Chciałam, ale nie wyszło. Co mi pozostaje, nic tylko  polubić  wczesno - ranne spacery – roześmiała się.

– Przy okazji chciałam sprawdzić czy nie bujasz z tym codziennym jeżdżeniem.

- No, za kogo ty mnie masz. Jak ja coś mówię to… U mnie słowo droższe od pieniędzy – Witek uderzył się w piersi z udawaną powagą –  No, ale trochę musiałem się tu pokręcić, zanim przyszłaś.

- Czekałeś na mnie…?

- Czułem, że przyjdziesz.

- Witek, a jaką muzyką się interesujesz? – zapytała bez wstępów.

- Jaaa…, no tak różnie. Nie pogardzę żadną, ale bez havy metalu, no i rapu. Ale cóż tak nastroiłaś się muzycznie  od rana?

- Ja właśnie strojenie mam na myśli. Pewnie będziesz się ze mnie śmiał, ale do wczoraj nie wiedziałam nic o tym, że muzyka na całym świecie została przestrojona dawno temu i to wbrew muzykom.

-  A tak, z 432Hz na 440

- Od dawna o tym wiesz?

- Jakiś czas… No wiesz, od kiedy jest internet to łatwo dowiedzieć się różnych rzeczy.

- I co sądzisz o tym przestrojeniu?

- Jak widać komuś bardzo na tym zależało, ale jednoznacznej odpowiedzi nie ma, są tylko domysły, ale nie wiedziałem, że interesujesz się muzyką od tej strony.

- Nie martw się, ja też nie wiedziałam – roześmiała się z siebie –  Do wczoraj. Przypadkiem trafiłam na ten temat, zaciekawił mnie i jestem pod wrażeniem. I przy okazji obejrzałam też filmik o złotym podziale – zerknęła ukradkiem jakie wrażenie to robi na Witku. Ale on wcale nie był zaskoczony. Odwrócił głowę w jej stronę ze szczerym uśmiechem.

- Tyle piękna nas otacza Maria – same cuda! Szkoda, że większość ludzi tego nie widzi…

- Właśnie…  Wstyd się przyznać, ale ja też wcześniej tego nie widziałam. W ogóle, ostatnio mam wrażenie, że pewne rzeczy widzę po raz pierwszy, choć towarzyszą mi każdego dnia.

- Tak to jest… kiedyś nadchodzi ten dzień, kiedy zaczynamy się budzić…

- Co masz na myśli… jak to budzić?

- Widzisz… większość ludzi żyje jak we śnie. Zamknięci w społecznych schematach, przekonaniach…  Nie zastanawiają się dlaczego…

- No, ale uważasz, że powinni żyć jakoś inaczej… czyli jak? Nie bardzo rozumiem…

- Życie człowieka jest krótkie… Jak myślisz  Maria, czy rodzimy się po to, aby chodzić do szkoły kilkanaście lat, nie licząc krótkiego dzieciństwa, a potem resztę życia poświęcić na pracę, żeby przetrwać?  Widzisz w tym sens? Czy celem jest utrzymać się na fali te kilkadziesiąt lat, a potem umrzeć?

Maria była lekko zszokowana krótkim, lecz jakże osadzającym ją w miejscu wywodem Witka.

- No wiesz… przecież tworzymy rodziny…, mamy przyjaciół, rozrywki… - mówiła powoli, czując się jakoś nieswojo.

- A nie masz wrażenia, że coś tu jest nie tak?

- Rano tak pomyślałam!  – powiedziała nagle.

 – No, że coś jest nie tak – zdała sobie sprawę, że Witek przecież nie wie o jej osobistych dylematach, więc szybko dodała – No, że tyle rzeczy nie wiedziałam, na przykład o złotym podziale.

Witek uśmiechnął się.

– Ty to co innego. Nie miałem ciebie na myśli. Może i nie wiedziałaś o złotym podziale, ale i bez tej wiedzy jesteś osobą otwartą na życie. Wrażliwą, a to prowadzi do zadawania pytań, do odkrywania…

Witek zawiesił głos, a Maria nie wiedziała, co ma powiedzieć. Czuła się trochę dziwnie. Nie wiedziała czy ma potwierdzić czy zaprzeczyć.

- Powinniśmy brać przykład z przyrody – wybawił ją z zakłopotania – W niej wszystko jest w doskonałym porządku. Według boskiego planu nawet wiatr gra w liściach drzew…

Maria poczuła ciarki. Witek przemawiał jak poeta i nawet nie zwracał się z tym do niej, tylko gdzieś w przestrzeń.

Ale my – ludzie, wszystko bezmyślnie niszczymy. Zamiast uczyć się od natury, współdziałać z nią, potrafimy tylko ją wyzyskiwać – Witek z uniesienia przeszedł w smutną nutkę i jego twarz przez chwilę straciła poprzednią promienność – Tylko, że to nie całkiem jest nasza wina… - dodał, jakby błądząc gdzieś myślami. Zerknął na Marię i zmienił ton:

- Myślmy pozytywnie. To ważne dla nas i …dla ziemi. Tylko dobre nastawienie daje dobre rezultaty – uśmiechnął się i puścił oko.

Maria była pewna, że zrobił to widząc jej nie pewną, a może nawet przestraszoną minę.

Znów, tak jak poprzedniego dnia pomyślała, że mało go zna… To nie był ten sam chłopak z biura, zatopiony w komputerze. Słuchała go chętnie i nawet z lekkim podziwem, ale czuła się jakoś niezręcznie.

- Z kawy znowu nici, to zawracam – chciała nadać żartobliwy ton, zatrzymując się przed budynkiem kawiarni, ale wyszło jej sztucznie.

- Jak dobrze pójdzie to wiosną napijemy się tutaj kawy, tymczasem… miłej niedzieli Maria, nie zatrzymuję Cię – Witek szczerze się uśmiechał. 

Maria uśmiechnęła się odwzajemniając życzenia, po czym każdy ruszył w swoją stronę.

W duchu wyrzucała sobie tchórzostwo. Zwyczajnie uciekła od rozmowy, a przecież chciała porozmawiać z Witkiem o nurtujących ją ostatnio sprawach. Onieśmielił ją tą swoją przemową, ale czemu tak od razu się wycofała. Czuła się głupio i miała do siebie pretensje.

-  A może on jest jakiś nawiedzony – przyszło jej na myśl, gdy otwierała drzwi domu –  Niby to, co mówił było mądre, ale miał w swojej postawie coś takiego… Jakby był nie obecny. Może dobrze zrobiłam, nie mówiąc mu o moich przypadkach – chciała zagłuszyć swój żal do siebie.

Zaraz po wejściu, jej wzrok padł na drugą, czekającą na otwarcie książkę. Z radością podeszła i wzięła książkę do ręki, potem przytuliła do piersi, a na koniec ucałowała ją – miłość Marii do książek pozostała nie naruszona. Książki były jej filarem życiowym.

Mijały godziny. Maria czytała. Wydawało się nawet, że razem z Marią cały dom pogrążył się w czytaniu.

13;13.  Jeden trzy –  jeden trzy... Przyglądała się wyświetlanej godzinie. Co to za przypadki z tymi godzinami ostatnio. Przedtem pojawiały się szóstki.  Czy wcześniej nie zdarzało jej się widzieć takich samych cyfr na zegarku… czy po prostu nie zwracała na to uwagi – zastanawiała się  – Tak samo jak z tym słońcem, ogrodem… Może zawsze tak było tylko ona nie widziała… no, a dlaczego w takim razie teraz ciągle to widzi?

A jeśli to nie jest przypadek?  Skąd nagle wzięło się tyle dziwnych rzeczy… O co w tym chodzi…

Myśli kłębiły się w głowie Marii. W końcu doszła do wniosku, że w którą stronę by nie myślała, to i tak nic nie wie. Odłożyła trzymaną ciągle  książkę i przeciągnęła się leniwie. Zresztą i tak był czas na małe co nieco.

 

Włączyła wczorajszą muzykę i z przyjemnością usłyszała przyjemne dla uszu dźwięki.

Po chwili zastanowienia wpisała w Google   Jakie jest znaczenie cyfr, numerów?

Google jak zwykle odpowiedziały wylewnie. Musiała coś wybrać na wyczucie z tej szerokiej listy ofert.

- Numerologia. Horoskop numerologiczny. Dowiedz się jakim jesteś numerem. Co oznacza twoja data urodzenia…

 Hmm, numerologia, coś tam obiło jej się o uszy, ale że taki horoskop istniał to nie wiedziała…

Ciekawe co też ze mnie za numer – uśmiechnęła się do własnego dowcipu i kliknęła w stronę.

 Strona miała ładny wystrój, taki fantazyjny.

Oblicz swoją datę urodzenia i sprawdź jaki jest twój życiowy numer –  widniało na wstępie  – Twój numer pokaże ci kim jesteś, da ci wskazówkę na życie…

 Da mi wskazówkę, no, no  – Maria wpadła w zabawny nastrój.

Na bocznym pasku wyświetlały się linki z numerami od jednego do dziewięć.  Napisała na kartce swoją datę urodzin i obliczyła według wzoru. Wyszło jej – sześć. Z rosnącą ciekawością kliknęła w tę szóstkę.

Liczba 6

„Osoby urodzone pod wpływem tej wibracji, odznaczają się humanitaryzmem, szczodrością i opanowaniem. Można mieć do nich pełne zaufanie pod każdym względem, gdyż są prawe, szlachetne i łagodne. Zawsze pragną dobra dla innych, a zwłaszcza dla swej rodziny. Numerologiczna szóstka sama w sobie jest jedną z najpiękniejszych liczb, ponieważ reprezentuje miłość, odpowiedzialność, opiekuńczość, troskę o innych. Osoby o tej wibracji odczuwają potrzebę piękna, harmonii i wygodnego życia, które ciągle sobie udoskonalają. To urodzeni artyści o twórczych uzdolnieniach. Szóstki są kochające i czułe, ale i same  potrzebują miłości i opieki. Cechuje je wrażliwość, czułość, romantyczność i idealizm. Kierują się szczytnymi ideałami jak pragnienie służenia bliźnim, niesienia pomocy potrzebującym, walka o sprawiedliwość i prawa dla człowieka… 

Zrównoważone i delikatne, łatwo dają się lubić. Jeśli zaś komuś ofiarowały swą przyjaźń, można być pewnym, że będzie ona dozgonna. Pełne humoru i werwy szóstki są świetnymi rozmówcami, ale czasem potrafią zagadać nadmiernie. Uwielbiają otaczać się przyjaciółmi, a podejmowanie gości sprawia im ogromną przyjemność.”

Maria czytała i z każdym zdaniem czuła się coraz bardziej wyjątkowo. Jak pięknie wypowiadał się o niej ten numerologiczny horoskop. Przedstawiał ją w pięknym świetle, aż jej dech zapierało. Faktycznie sporo z tego opisu pasowało do jej charakteru, chociaż sama o sobie nigdy tak nie myślała. Tylko ci goście? Jakich gości podejmowała ostatnio…

Jej rodzina była trzyosobowa i w dodatku dwoje było w rozjazdach. Lila w Anglii, a ojciec wiadomo - ciągle gdzieś. Ciotki, siostry matki mieszkały na drugim końcu Polski i przyjeżdżały do nich raz w roku na Wszystkich Świętych. Ojciec był jedynakiem.

Przyjaciele…

Gdzie jesteście moi przyjaciele… ? Czy mam jakichś przyjaciół…?  – niespodziewanie  wpadła w melancholię.

 W pracy miała tylko koleżanki. Jakoś tak żadna zażyłość w postaci przyjaciółki jej się nie zdarzyła.

 Kiedyś dawno, w szkole średniej miała przyjaciółkę... Tyle, że ich drogi się rozeszły. Miała na imię Jagoda. Z Jagodą rozumiały się świetnie. Rozmawiały całymi godzinami o wszystkim, nie tylko o ciuchach i chłopakach. Opowiadały sobie różne zasłyszane historie, dochodziły jej sedna, wymieniały opinię o przeczytanych książkach, a czasem zaśmiewały się po prostu z samej radości bycia ze sobą. Odwiedzały się często, a potem się odprowadzały i ciągle miały tyle tematów, że żal im było się rozstawać, więc siadały pod jakimś drzewem i gadały dalej. Były takie młode i radosne. Spacerowały też nad rzeczką… Zwierzały się sobie z  sercowych tajemnic. To była naprawdę moja bratnia dusza – Maria westchnęła na wspomnienie czasu spędzanego z Jagodą.

W latach osiemdziesiątych Jagoda wyjechała z całą rodziną do Niemiec. Obie bardzo przeżywały rozstanie, obiecywały sobie, że  zawsze będą w kontakcie, ale kontakt urwał się dość szybko. Przez kilka miesięcy pisały do siebie listy, ale któregoś razu odpowiedź od Jagody już nie przyszła… Maria nie miała do niej żalu. Wyobrażała sobie jak musiało być jej ciężko w obcym kraju. Maria nigdy nie wyjechałaby z Polski. Kochała swoją Ojczyznę i była przekonana, że gdyby znalazła się w obcym państwie, umarłaby z tęsknoty. Dziwiła się innym ludziom, że tak chętnie wyjeżdżali, że wręcz nie mogli się tego doczekać. Nie rozumiała ich. Jagoda nie chciała wyjeżdżać, ale co miała zrobić, nie mogła zostać sama bez środków do życia. Jej rodzice mieli jakieś niemieckie korzenie, nikt z ich rodziny w Polsce już nie mieszkał. A w latach osiemdziesiątych decyzja o wyjeździe była wyrokiem bez powrotu.  Wtedy nikomu przez myśl nie przeszło, że Polska wejdzie do Unii i będzie można sobie podróżować bez przeszkód. Teraz Jagoda mogłaby przyjechać w odwiedziny, ale  czy miałyby teraz o czym rozmawiać… Czy po tylu latach znalazłyby wspólne tematy… Czy w ogóle jeszcze o niej pamiętała...

Maria wstała od komputera. Podeszła do okna. Październikowy pochmurny dzień… Nagle wkradł się w nią i zaatakował głęboki smutek. Musiała wyjść. Natychmiast. Gdziekolwiek, byle już nie rozmyślać… bo inaczej na sto procent znów się rozpłacze.

To miał być taki fajny weekend – użaliła się nad sobą zakładając nerwowo kurtkę. O ileż prościej było w pracujące dni, mechanicznie wykonywała codzienne czynności, bez zbędnego rozmyślania.

Skąd nagle tyle emocji pojawiało się w niej... w niej, zawsze spokojnej i opanowanej.

 I w ogóle to jakiś worek się rozwiązał czy co  – Wczoraj Piotr, dzisiaj Jagoda.

Czuła, że niechcący pociągnęła za jakiś sznurek od tego niewidzialnego worka. Zamknęła drzwi i ile sił pobiegła przed siebie.

Cdn.

środa, 29 lipca 2020

Tajemniczy kontakt(4)


Rozdział 4

Kryminał był taki jak trzeba. Trup został znaleziony i wszczęto śledztwo. Pojawiało się coraz więcej tajemniczych wątków, a przenikliwy detektyw podążał wszystkimi śladami.

Maria uśmiechnęła się przerzucając kartkę nowego rozdziału. Jakże lubiła takie przebywanie z książką. Siedząc sobie wygodnie w swoim domu otwierała książkę, która aż jej pachniała historiami bohaterów, których za chwilę miała poznać.  W tym jednym małym geście przenosiła się do innego świata. Bez biletu i bagaży podróżowała razem z bohaterami  w różne odległe zakątki ziemi a nawet poza nią. I w każdej chwili mogła przeskoczyć z tamtego świata w ten,  bez czekania na środki lokomocji i kiedy miała ochotę wrócić tam.  Czyż to nie było wspaniałe…
W takim nastroju zagłębiła się z powrotem w pachnące kartki książki. Mimika jej twarzy zmieniała się co jakiś czas i przyglądając się temu można było odgadywać sceny z książki, które przetwarzała jej wyobraźnia.
Maria zatopiła się w czytaniu na kilka godzin. Wyłączyła piec i czytała dalej tak długo dopóki nie odezwał się w niej prawdziwy głód. 

 Jednak po obiedzie jakoś nie mogła skupić się na czytaniu. Kilka razy musiała cofnąć się w akcji, żeby zorientować się skąd wzięła się nowa postać. Nie rozumiała tego, bo przecież to był ciekawy kryminał i bardzo ją pochłonął, nawet o zapiekance by zapomniała gdyby nie budzik.
A jednak myśli zaczęły jej uciekać. Odłożyła książkę. Poprzeciągała się i zaparzyła kawę, myśląc przy tym, że chyba za dużo jej pije.
„Dźwięk ten jest powiązany z regułą tzw. złotego podziału”  – błysnęło jej w głowie.
Złotego podziału? – powtórzyła głośno i przypomniała sobie wszystko, czego dowiedziała się przed południem o konspiracji z dźwiękiem.
Spojrzała na kawę i przez chwilę pokiwała głową niezdecydowanie, aby w końcu skierować się w stronę komputera.
- Co to jest złoty podział? – zapytała gogli.
Otworzyło się dużo stron. Wybrała jedną na chybił-trafił.
- Złoty podział czyli boska proporcja…
„Złoty podział występuje też pod innymi nazwami jak podział harmoniczny, złoty numer, złota proporcja, boska proporcja, boska liczba, a jest to –  podział odcinka na dwie części tak, aby stosunek długości dłuższej z nich do krótszej był taki sam, jak całego odcinka do części dłuższej. Innymi słowy: długość dłuższej części ma być średnią geometryczną długości krótszej części i całego odcinka. (a+b)/a=a/b=fi 
Jej wartość wynosi 1,618
Liczba Fi ma to do siebie, że jeżeli podniesiemy ją do kwadratu, otrzymamy liczbę dokładnie o jeden większą. Złoty podział możemy stosować w nieskończoność, a stosunki pomiędzy odpowiednimi odcinkami będą złotą liczbą podniesioną do odpowiedniej potęgi.

Złoty podział występuje wszędzie: w naturze, fizyce, sztuce, architekturze…”

Maria przypomniała sobie, że czytała wzmiankę o tym w książce „Kod Leonarda da Vinci”, ale wtedy myślała, że zostało to wymyślone przez pisarza dla urozmaicenia książki. Teraz z ciekawością czytała dalej.

„Według świętej geometrii zbudowane są; słoneczniki, płatki wszystkich kwiatów, liście, muszelki, ciało człowieka…
Występowanie złotego podziału w budowie człowieka jak i w naturze jest niezwykłym zjawiskiem i wskazuje na istnienie jakiejś wyższej reguły.
Ciąg Fibonacciego 1,1,2,3,5,8,13,21,34,55,89,144,233,377,610,987,1597…
Leonard z Pizy, zwany Fibonaccim w roku 1202 omówił ten ciąg w dziele Liber abaci jako rozwiązanie zadania o rozmnażaniu się królików. Nazwę „ciąg Fibonacciego” spopularyzował w XIX w. Edouard Lucas.
Ciąg Fibonacciego – ciąg liczb naturalnych, pierwszy wyraz jest równy 0, drugi jest równy 1, każdy następny jest sumą dwóch poprzednich.
Polecam obejrzenie filmu o złotym podziale w biologii – jest fascynujący”

Maria czuła , że od nadmiaru matematyki kręci jej się w głowie. Za dużo tego było! 

Ale po kilku głębszych wdechach włączyła film dokumentalny  – „Boska proporcja”
Na ekranie ukazało się pole pięknych słoneczników. Główka jednego  z nich została przybliżona i Maria zobaczyła znaną każdemu tarczę słonecznikowych pestek. Na tarczę słonecznika komputerowo naniesiono siatkę, która pokazała matematyczną budowę słonecznika. Złote spirale krzyżowały się lewoskrętnie i prawoskrętnie. Jednych spiral było 55, a drugich 89. Narrator wyjaśnił, że liczby bywają większe lub mniejsze, ale proporcja zawsze jest złota. Owoc ananasa posiadał takich linii 8 w jedną i 5 w drugą. Potem był kalafior, szyszki, muszle, kwiaty, liście, łodygi…
Przy niektórych warzywach czy owocach padało jeszcze jedno określenie – złoty kąt.
Maria patrzyła na ten doskonały porządek, cudownie uporządkowane piękno i była pod wielkim wrażeniem. Chociaż znała jak każdy -  owoce, warzywa, szyszki, to miała wrażenie, że tak naprawdę po raz pierwszy ogląda te cuda natury! Ogarniał ją podziw i wzruszenie.
Narrator opisywał pojawiające się na ekranie zdjęcia, a w tle słychać było delikatną muzykę. Razem stanowiło to piękną scenerię.
Po pokazaniu złotej proporcji w przyrodzie, przyszła kolej na ciało człowieka, które jest także mierzalne w ten sposób.  
Leonardo da Vinci wiedział już o złotej proporcji w roku 1490, rysując człowieka witruwiańskiego. Rysunek stworzony ołówkiem i atramentem na papierze, przedstawiał figurę nagiego mężczyzny w dwóch nałożonych na siebie pozycjach, wpisaną w krąg i kwadrat. Rysunkowi towarzyszył tekst sporządzony tzw. pismem lustrzanym.
Maria patrzyła na ten znany wszystkim obraz, ale nigdy nie zastanawiała się nad nim aż do teraz –  Jakimże mądrym człowiekiem był Leonardo… wyprzedzającym o epokę, a może o więcej niż jedną świadomość ludzi… - zamyśliła się na chwilę – Dlaczego on już wtedy wiedział takie rzeczy, skąd…
Tymczasem na ekranie ukazało się niebo, gwiazdy… galaktyka. Na obraz galaktyki nałożono komputerowo złotą spiralę, która pokrywała się z nią idealnie. Podzielono ekran na pół i obok pojawiło się inne zdjęcie – zwinięty dokładnie tak samo płód ludzki w łonie matki…
Maria czuła się jak wyjątkowy gość, którego zaproszono na premierę. Nigdy nie myślała w taki sposób o świecie, który ją otaczał. Świat po prostu był. A teraz jakby specjalnie dla niej odsłonił swoje prawdziwe oblicze.  Świat był taki idealnie uporządkowany, piękny w każdym calu…
Film się skończył, a Maria nadal trwała w zachwycie.

Ale skoro wszystko było i jest w takim idealnym porządku, to skąd w ludziach tyle chaosu? Dlaczego ciągle ze sobą walczą, zabijają się? – pojawiło się pytanie, całkiem niepotrzebnie, bo tylko zaburzyło ten wzniosły nastrój.
Ludzie stanowczo nie pasowali do tego idealnego porządku…

Maria uznała, że dobrze jej zrobi zaczerpnięcie świeżego powietrza.
Nie wiedziała tylu rzeczy, kto wie czego jeszcze nie wie…  Z głową pełną myśli zarzuciła kurtkę i wyszła przed dom.
Słońce było tuż nad zachodem. Zapatrzyła się w nie… Ciekawe czy budowa słońca odpowiada także złotej proporcji – zastanowiła się z uśmiechem – Chyba tak, przecież cały wszechświat jest w boskim porządku… Tylko z ludźmi jest coś nie tego.
Słońce powoli schodziło w dół.
Maria cieszyła się, że ich dom stał na wzgórzu. Chociaż nie było ono bardzo wysokie, to jednak widok stąd był rozległy i mogła podziwiać zachodzące słońce w pięknej odsłonie, które nad horyzontem wyglądało tak  nostalgicznie…
Zdała sobie sprawę, że dawno już nie przyglądała się zachodzącemu słońcu. Przeszukując pamięć,  odnalazła obrazy zachodów i wschodów słońca nad morzem, nad jeziorem…
Wtedy byli razem z Piotrem…
Ogarnął ją nagle niespodziewany żal, a jego mocne ukłucie przeszyło ją na wskroś! …
Kiedyś byli tacy szczęśliwi. W ich życiu była radość, miłość…  Mieli różne plany na przyszłość. Wszystko tak szybko się skończyło. Za szybko…    Ledwie się zaczęło, a już się skończyło. Dlaczego? Mogliby teraz oglądać ten zachód słońca stojąc razem, blisko siebie… Gdyby tylko…
Dość! – wykrzyknęła głośno – Co mnie naszło… - czuła jak gardło zaciska i napływają łzy. Postanowiła jednak wziąć się w garść.
Nie będzie się rozklejać, o nie! To było dawno temu i dawno temu się skończyło – zdecydowanym ruchem przetarła załzawione oczy.
Na horyzoncie, nie zważając na nic,  pojawiły się przepięknie podświetlone  słońcem chmury, a zaraz potem na całym nieboskłonie ukazały się przecudnych kolorów zorze. Widok był zachwycający!
A łzy mimo to cisnęły się falą i nie starczało jej sił, aby je powstrzymać. Pchały się nie zaproszone, nie zapowiedziane, nie spodziewane… Nie rozumiała skąd się nagle wzięły. Jej uczucia do Piotra dawno przecież wygasły, wspomnienia  wyblakły…  Nie raz rozmawiała o nim z różnymi osobami i nic się nie działo. Owszem, smutno jej było z powodu takiego zakończenia ich związku, ale dawno już pogodziła się z tym.
Z czasem zrozumiała nawet, że to nie do końca była jego wina. On nie był świadomy tego, co robił z nim alkohol.  Nie czuła nienawiści do Piotra ani nawet żalu, który kiedyś trzymał ją dość długo.
Zamknęła tamten etap życia. Zamknęła… więc o co teraz chodzi… – próbowała odgadnąć, wstrząsana spazmami głębokiego szlochu. Łzy płynęły strugami. Już ich nie powstrzymywała. Poddała się tym nagłym emocjom, które wtargnęły w nią i zawładnęły. Ten nagły płacz przejął dowodzenie, zawładnął nią,  nie mogła nic zrobić tylko pozwolić łzom płynąć.
Gdy nieco się uspokoiła uświadomiła sobie, że właśnie w jednym dniu, od nie pamiętnych już czasów,  oglądała wschód słońca, a także jego zachód. Na tę myśl rozpłakała się ponownie jakby to miało coś wyjaśnić lub w czymś pomóc.
Stała tak i płakała dopóki ślady zórz nie zniknęły całkiem.
Gdy weszła do domu poczuła ogromne zmęczenie. Odczuwała nadmiar wrażeń. Umyła się, włączyła telewizor do towarzystwa i położyła się na kanapie, otulając się miękkim, przytulnym kocykiem.
Przespała prawie dwie godziny. Obudziła się w lepszej kondycji. Sen przyniósł jej ulgę.  I choć nie lubiła popołudniowych drzemek, to teraz czuła wdzięczność, że sen do niej przyszedł. Wstała oczyszczona. Tak jakby emocje i myśli wyprały się w jej łzach i osuszyły we śnie. Była spokojna jak nigdy. Wróciła do czytania, tym razem śledziła akcję w książce bez zakłóceń i cieszyła się czytaniem aż do jej zakończenia.

Cdn.

środa, 15 lipca 2020

Tajemniczy kontakt (3)


Rozdział 3

Maria wracała powolnym krokiem. Rozmyślała o niespodziewanym spotkaniu z Witkiem.  Zawsze uważała, że na ludziach się zna. Była przekonana, że potrafi rozszyfrować człowieka podczas pierwszej rozmowy z nim, no może drugiej. Teraz po jej pewności nie było śladu. Witka znała od wielu lat, a jednak jakby go wcale nie znała.
Z drugiej strony rozmowy w biurze nie sprzyjały tematom o przyrodzie czy zachwycaniu się wschodem słońca.
W pracy mówiło się głównie o pracy. O tym, że znów trzeba było do pracy przyjść. Co jakiś czas każdy zerkał na zegar z utęsknieniem.
Maria właściwie lubiła swoją pracę. Co prawda była niezbyt ciekawa, bo trudno się spełniać wypełniając tabelki i rubryczki biurowego komputera, ale najważniejsze że praca była. Szefostwo było w porządku, a oni tworzyli całkiem fajny zespół. Oni – czyli Maria, Basia, Kasia i Witek. Czasem trafiały się drobne incydenty, ale szybko o nich zapominano.
Po pracy sporadycznie spotykały się we trzy na jakiejś kawie, ale rzadko bo o czym było ciągle gadać. Codziennie  widzieli się w pracy i wiedzieli o sobie wszystko na bieżąco. No może oprócz Witka.

Basia była mężatką. Mąż i trójka dzieci pochłaniała ją bez reszty. Była zawsze rozpromieniona rodzinnym szczęściem. 
Druga koleżanka Kasia była młodsza od Marii i po różnych życiowych zawirowaniach. Obecnie oficjalnie była sama, ale spotykała się co jakiś czas z nieco młodszym od siebie Tomkiem. Raz była z takiego układu zadowolona, a kiedy indziej przebąkiwała o rozstaniu. Tak już było od dwóch lat. Kasia miewała zmienne humory i otwarcie to okazywała.

A Witek był jednak trochę tajemniczą postacią. Był z nich najmłodszy. Z tego, co wiedziały mieszkał samotnie w sąsiadującym miasteczku. Dojeżdżał do nich do pracy, chociaż z pewnością mógł znaleźć podobną pracę u siebie. Ogólnie był kontaktowy i rozmowny, ale nigdy nie mówił o sobie, a zapytany o szczegóły odpowiadał wymijająco i ucinał temat. Dziewczyny plotkowały, snując różne domysły na jego temat. Ostatecznie, po nieudanych próbach podrywu go przez Kasię, uznały że pewnie jest gejem.
Może i był gejem, ale Marii to absolutnie nie przeszkadzało. Witek choć nie zbyt rozmowny, był fajnym kolegą.  Zawsze chętnie pomagał innym, gdy była taka potrzeba.

Rozmowy w biurze przeważnie kręciły się wokół obiadów Basi, która znała różne tajniki kulinarne i podsuwała im nowo wymyślane przez siebie przepisy. Ona pierwsza zaczynała dzień opowieściami o dzieciach albo rozmyślała głośno co ugotuje na obiad.  Maria raczej była słuchaczem, czasem tylko wspomniała coś o podróżach ojca lub o Lilce.

Domeną Kasi była moda. Na modzie Kasia znała się jak mało kto, od ciuchów począwszy, a na  ostatnim hicie wzorku na paznokciach kończąc. Krytycznie patrzyła na bezguścia innych, ale na szczęści nie robiła przykrych uwag, przynajmniej głośno. Witka takie tematy nie wiele obchodziły, więc nie włączał się do rozmowy. Tak naprawdę nikt nie wiedział czym interesuje się Witek.

Maria doszła właśnie do miejsca, gdzie spotkali się z Witkiem i gdzie skręcało się w jej osiedlową drogę, ale miała ochotę jeszcze pobyć nad rzeką. Usiadła na ławce. Przyglądała się ludziom – nie było ich wielu. Kilku biegało, a pozostali spacerowali z psami. Zauważyła, że tylko ona spacerowała bez psa. Zastanowiła się czy ci ludzie wyszliby na spacer gdyby nie musieli, gdyby nie mieli psów. Ludzie są wygodni, rankiem lubią poleżeć w przytulnych betach – pomyślała znów o sobie.
W myślach zobaczyła Witka i jego radość w oczach kiedy mówił o jedności z przyrodą, o wstawaniu ze wschodem słońca.
O mały włos nie powiedziała mu o swojej przygodzie ze słońcem. Powstrzymała się w ostatniej chwili, bała się ośmieszyć, bo jakby miała to przedstawić, że słońce się powiększyło… Zresztą już sama w to wątpiła, chyba coś jej się przywidziało.

Rozejrzała się po otaczającej ją przyrodzie - drzewa, krzewy rosły tu od zawsze, ale odnosiła wrażenie jakby dopiero teraz je ujrzała …  Dziwne to było.
Jej wzrok zatrzymał się na płynącej wodzie. Płynie bez przerwy, bez ustanku… w ciągłym żywym ruchu – Maria obserwowała płynący nurt - Jak to jest tak ciągle płynąć... - przeleciało jej przez myśl.
Wyobraziła sobie, że płynie razem z rzeką, unosząc się tuż nad nią. Podążając raz wolniej raz szybciej, prosto i zawijasami dąży w stronę większej rzeki – Wisły. Tam jednoczy się z jej wodami i innych mniejszych dopływów – rzeczek, strumyków, strumyczków. Już jako jedna całość wpływają do morza. Teraz są jeszcze większą jednością. Po pewnym czasie paruje w górę i skrapla się. Razem z innymi kroplami tworzy chmurę, aby spaść na ziemię deszczem. Deszcz wsiąkając w glebę, użyźnia ją i przenika w głąb do źródełka, które daje początek strumyczkowi, który stanie się strumieniem, potem rzeczką, rzeką, morzem…

Maria zamrugała mocno i przytomnie spojrzała na płynącą wodę. Co ja robię – rozejrzała się dyskretnie jak przyłapana na czymś.
Spojrzała na słońce, które było już dość wysoko nad laskiem po drugiej stronie rzeki. Ten widok przypomniał jej dlaczego wyszła przewietrzyć myśli. Także żołądek przypomniał jej, że nie jadła jeszcze śniadania.
Do zobaczenia Rzeko – powiedziała po cichu wstając z ławki  i ruszyła w drogę powrotną.

  
Maria otworzyła komputer i wpisała w Google: 
Znaczenie snów…
To tylko same senniki – zawiedziona patrzyła na tytuły stron internetowych.  Wpisała inaczej:
Sen na jawie…
Szybko prześliznęła wzrokiem tytuły stron. Znów przeważały senniki, ale pod jednym tytułem zauważyła dziwne zdanie „Co trzeba zrobić, żeby mieć świadome sny?”
Kliknęła. To było forum.
-  Co trzeba zrobić, żeby mieć świadome sny? – zapytywał Niko. Odpowiedzi było 6.
>  powąchaj grzybków halucynków
>  a jest coś takiego?
>  jak się dowiesz daj znać, też chciałbym mieć
>  szklaneczka whisky przed snem?
>  Ja posłuchałam muzyki w 432 Hz i wszystkie sny mi się przypomniały
>  medytacja z płomieniem świecy
Pomijając żartownisiów dwie odpowiedzi należałoby sprawdzić. Medytacje kojarzyły się Marii z tajemniczymi rytuałami, więc od razu była na nie.  Ale muzyka… Muzyka zawsze była w porządku. Nie wiedziała tylko co znaczyły te cyfry 432, ale od czego są Google, zaraz się wyjaśni.
Wpisała w Google – muzyka 432 Hz
Pokazało się kilka kanałów na youtube i Wikipedia - kliknęła w Wikipedię
.
„A – nazwa solmizacyjna: la – dźwięk, którego częstotliwość dla a1 wynosi 440 Hz. Jest to tonika gam A-dur i moll. W szeregu diatonicznym jest to szósty dźwięk licząc od dźwięku C w każdej oktawie. W enharmonii dźwięki o tej samej wysokości to: gisis i heses. Współcześnie a 1 wyznacza obowiązujący od 1939 roku strój instrumentów. Przedtem obowiązywał tzw. strój pitagorejski, w którym częstotliwość a1 wynosiła 432 Hz.”

Te informacje za wiele nie wyjaśniały. Spojrzała na inne wyświetlone strony.

Konspiracja stroju 432 Hz
Konspiracją? - zaciekawiła się...

"Czy istnieje częstotliwość doskonała, którą można użyć do strojenia instrumentów muzycznych? Oczywiście, że istnieje - 432 Hz!
Skąd się wzięła ta częstotliwość i dlaczego jej używano?
Częstotliwość 432 Hz jest pierwotna i naturalna. Nazywana też częstotliwością kosmiczną. Wszystkie dźwięki w naturze takie jak; szum drzew, śpiew ptaków, szum płynącej wody czy brzęczenie owadów występują w tej właśnie częstotliwości.
Częstotliwość ta jest określana jako pitagorejska, ponieważ już Pitagoras opracował pierwsze jej zasady( Zasady tego strojenia były znane już 1800 lat p.n.e!). Według Pitagorasa używano stosunek 3:2 dźwięków w strojeniu. Według tego stroju uzyskano dźwięk A=432 Hz. Dźwięk ten jest ściśle powiązany z tzw. regułą złotego podziału. Chociaż podział Pitagorasa nie był doskonały, niemniej już w jego czasach używano 432 Hz dźwięku jako podstawy do strojenia instrumentów”.
Ok, to było zrozumiałe i ciekawe…, ale gdzie ta konspiracja?
„Pierwsza próba zmiany stroju nastąpiła w roku 1917 z inicjatywy Rockefellerów. Świat muzyczny na to się nie zgodził, jednak rząd USA w rok później zaakceptował to jako standard. Nastąpił potem szereg takich prób i inicjatywy te zawsze wychodziły z dynastii rządzących klas. Świat muzyczny uparcie się na to nie zgadzał. Dopiero w roku 1939 Anglia oraz Niemcy wprowadziły legislację standaryzującą częstotliwość 440 Hz jako ISO 16 dla strojenia wszelkich instrumentów.
Świat muzyki ponownie tego nie akceptował i dopiero w roku 1951 na kongresie muzyków w Londynie zaakceptowano ten standard, pomimo protestu wielu muzyków, w tym petycji kilku tysięcy muzyków francuskich.
Dlaczego w strojeniu A - 440 Hz widać jakąkolwiek konspirację?”
Właśnie! Dlaczego, gdzie ta konspiracja? – Maria czytała z ciekawością o jaką się nawet nie podejrzewała.
„W wyniku masowego rozprzestrzeniania się muzyki za pomocą radia i filmów, w obliczu ekspansji masowych mediów zaszła potrzeba ujednolicenia stroju muzycznego na cały świat – ustalenia międzynarodowego standardu. Co do tego nikt nie miał wątpliwości, tylko pytanie – dlaczego strój zmieniono z A – 432 Hz na A – 440 Hz? Na to pytanie trudno jest uzyskać satysfakcjonującą odpowiedź.”

Faktycznie bardzo dziwne…, skoro dźwięk 432, który istniał już w naturze i został przeniesiony na instrumenty muzyczne, to chyba było ok, bo co lepszego można było wymyślić – zastanawiała się głośno.

„Dlaczego więc 440 Hz?
Jeżeli praktycznie nie podano nam powodów, to co jest ukrytym powodem owej zmiany?
Częstotliwość 440 Hz ma jaskrawszy, ostrzejszy dźwięk, podobny do wzmocnienia wysokich tonów na wzmacniaczu czy radiu. Praktycznie niczego nie dodaje, ale z czasem powoduje zmęczenie ucha, jego uszkodzenie, a nawet głuchotę.
Już wiadomo, że cały wszechświat oparty jest na wibracjach o określonych częstotliwościach. Wszystko jest dźwiękiem – ludzie, zwierzęta, przedmioty, słowa, czyny. Wszystko posiada własne unikalne wibracje, czyli nadaje na danej częstotliwości tak jak fale radiowe. Wiadomo, że dźwięk może ukoić, uleczyć, ale może też wprowadzić w stan złości, nienawiści, osłabienia. Wykorzystując dźwięk można nawet zaburzyć nasze DNA.
Tłumaczy się to w ten sposób, że człowiek składa się w 60-70% z wody i jeżeli rezonuje coś niezgodnego z naturą, to w cząsteczce wody zaczyna powstawać chaos, gdyż dźwięk działa na wodę.
Fala dźwiękowa jest ruchem cząsteczek powietrza o określonych częstotliwościach, które oddziałują na całe nasze otoczenie wraz z naszymi ciałami, nawet układem kostnym oraz z naszym umysłem włącznie.
W ten sposób zakłócając wibracje i tym samym pamięć wody, można używać manipulacji dźwiękiem i uszkadzać nasze DNA.
Konspiracyjne wyjaśnienie tematu zakłada, że dzięki przestrojeniu z 432 na 440 Hz staliśmy się więźniami pewnej świadomości, w której działamy, myślimy i czujemy w sposób jaki nam ktoś wyznaczył i narzucił”

Maria coraz szerzej otwierała oczy ze zdumienia!

„A dokładnie chodziło o zaaplikowanie nam stałego stresu i uczucia presji, nacisku w konsekwencji którego stajemy się nerwowi, agresywni, mniej odporni na chwiejności emocjonalne, skłonni do psychoz i depresji oraz bardziej podatni na wszystkie choroby somatyczne z nowotworem włącznie”

Czy to naprawdę możliwe?!

„Do dziś tak naprawdę nie wiadomo, w jakim celu ktoś miałby implementować dźwięki na takiej częstotliwości, jednak można założyć, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze i o władzę.
Koniec końców ludzie sami w sobie nie mieli pojęcia i większość nadal nie ma, że taki problem, jak wartości częstotliwości poszczególnych dźwięków w ogóle istnieje”.

To prawda! Ludzie nic nie wiedzą! – pomyślała Maria – No, przynajmniej ja.  Nie miałam o tym najmniejszego pojęcia!
Interesowała się muzyką oczywiście jak każdy, żeby jej słuchać…
Cały wszechświat jest dźwiękiem… przyroda,  ludzie, zwierzęta…                    
 - Ciekawe czy Witek wie o  tym strojeniu    przyszło jej nagle do głowy – Muszę go zapytać w poniedziałek.

Przypomniała sobie po co usiadła do komputera,  miała przecież poszukać wyjaśnienia o swoich przywidzeniach!
- Ale jeszcze muszę sprawdzić to brzmienie  w  432 – powiedziała z ekscytacją, klikając w pierwszy z wyświetlonych kanałów o  podpisie 432 Hz.

Muzyka była wolna, jakby trochę egzotyczna, brzęczały jakieś dzwonki...Było to piękne…
Podkręciła głos. Melodię wygrywały jakieś nieznane jej instrumenty, a na ekranie ukazywały się różne planety na niebieskim tle nieba, galaktyki… Te obrazy świetnie zgrywały się z muzyką. Maria słuchała patrząc w ekran jak zaczarowana, miała wrażenie, że ta muzyka przenosi ją w jakiś  inny wymiar.
- Tak, to musi być to właściwe strojenie, przyjazne całemu otoczeniu –  nie miała wątpliwości
.
Z innego wymiaru do jej rzeczywistości ściągnęło ją ssanie w żołądku. Zerknęła na zegarek - 
była 13:03. Spojrzała jeszcze raz zastanawiając się czy z wyświetlanymi godzinami też ma jakieś przywidzenia.
Postanowiła  wrócić do normalności. Zamknęła laptop i poszła robić obiad – wcześniej zaplanowaną zapiekankę z kurczaka i warzyw. Od razu na dwa dni, w ten sposób więcej czasu zostanie na czytanie książki. Czuła wyrzuty, że jeszcze jej nie zaczęła, więc postanowiła stanowczo – Wstawię brytfankę do pieca i biorę się za książkę. A przywidzenia... same się rozpłyną jak tylko wczytam się w akcję.

Cdn.




środa, 8 lipca 2020

Tajemniczy kontakt( 2)


Rozdział II

Maria obudziła się nagle z uczuciem całkowitego wyspania się.
Poszukała ręką komórki - wyświetlacz pokazywał 06:06  Było bardzo wcześnie jak na sobotni, wolny poranek, ale dawno już nie czuła takiego przypływu rannej energii.
Będę miała dłuższy dzień – doszła do wniosku wstając z uśmiechem. Odsunęła zasłony. Za oknem dopiero budził się brzask.  Może obejrzę  wschód słońca  – pomyślała radośnie, czym zaskoczyła samą siebie
.
Pół godziny później stała już przy oknie z kubkiem pachnącej kawy i zachwycała się różowym  niebem.
- Jakież to piękne… - szepnęła do siebie z zachwytem.
Zorze przybierały coraz jaśniejsze barwy, łącząc róż ze złotem, a w końcu pojawiła się żółta łuna by po chwili wznieść nad horyzont złotą, jaśniejącą kulę słońca. Słońce nie było takie jasne, jaskrawo świecące jak latem, ale i tak wyzwalało swoim widokiem uczucie radości. Już dawno nie przyglądała się wschodowi słońca. Cieszyła się, że nie położyła się z powrotem.

Nagle słońce powiększyło się i zrobiło jakby skok wyżej!
Marię zatkało! Stała w bezruchu, a oczy o mało nie wyszły jej z orbit! Słońce było jasne, mocne, letnie!
Musiała mrugać, w końcu zamknęła powieki, bo jasność  raziła ją oślepiająco. Po dłuższej chwili otworzyła oczy.  Wszystko było po staremu. Słońce było normalnej wielkości i tuż nad horyzontem.

Stała w miejscu jak sparaliżowana. Wpatrywała się w niebo zdumiona. Wszystko było normalnie, ale w jej mózgu szalała burza. Widziała jak słońce w jednej chwili  powiększyło się i wskoczyło wyżej! Widziała to, była tego pewna!

Szukała gorączkowo odpowiedzi na to, co wydarzyło się przed chwilą. Czyżby dopadła ją jakaś fata morgana… Czuła dreszcze na całym ciele, ale to nie był strach. Strachu o dziwo nie odczuwała wcale.
Przysunęła sobie krzesło do okna nie spuszczając z niego oczu, bo musiała usiąść, ale nie mogła, nie chciała tak po prostu odejść od okna. Wpatrywała się w nie niczym w wielki ekran na którym leciał film z nadzieją, że zaraz będzie ciąg dalszy.
Ale nic się nie działo. Tylko ptaszki w ogrodzie uwijały się ze śniadaniem.
Dopiła wystygłą kawę,  chociaż wcale takiej nie lubiła. Spojrzała na zegarek i zdziwiła się, że siedziała tam ponad godzinę.
Nie było sensu dalej tak siedzieć, zresztą im więcej czasu upływało,  tym Maria miała mniej pewności co właściwie widziała.

 Zrobię sobie jajecznicę na bekonie… z cebulką! – uśmiechnęła się do swoich myśli i wzięła się za obieranie cebuli.
Włączyła sobie mały telewizor, który stał w kuchni do towarzystwa.  Akurat były wiadomości.
Maria przez chwilę podziwiała fryzurę spikerki i jej elegancką sukienkę.
- Ciekawe jak to jest być taką spikerką – zastanawiała się patrząc na jej nieprzeniknioną minę. Twarz spikerki nie zdradzała żadnych emocji, a przecież mówiła o wojnach, o katastrofach, o przemocy. Pewnie miny zostały wyuczone, bo tak trzeba – rozważała Maria - a może już się tak przyzwyczaiła, że straszne informacje nie robią na niej wrażenia…
 Kobieta właśnie przekazywała informacje o zamieszkach na Bliskim Wschodzie. Odwieczne odwety  Żydów z Arabami . Film pokazywał zbombardowane domy, zabitych ludzi.  Rozpacz  ludzi po obydwu stronach konfliktu. Ale jeszcze płacząc już mówili do kamery o zemście za swoich. Dlaczego ludziom tak trudno dojść do porozumienia – zastanawiała się Maria, wyciągając rękę po pilota
.
Odechciało jej się patrzeć na te straszne wiadomości, tak jakby nic dobrego nie działo się na świecie. 
Poza tym przypomniała sobie o przyniesionych książkach z biblioteki. Wcześniej przeleciała jedną wzrokiem i wiedziała, że zapowiadał się wciągający kryminał.
Będzie w sam raz na weekend – poweselała natychmiast. Obiecała sobie, że zaraz po śniadaniu siada do książki.
Już przyłożyła palec na przycisk off, gdy na ekranie ukazał się krajobraz jakby znajomy skądś…
- Te góry… gdzieś już je widziała… jezioro w dali…
Marię przeszył dreszcz! To był widok z jej dziwnego snu!
Wszystko wyglądało tak samo. I to słońce... było wyżej i jakby większe…
- O Boże!
Wiadomości już się skończyły i na ekranie ukazała się mapka z pogodą, ale Maria stała dalej nieruchomo z wyciągniętą ręką, trzymającą pilota.
Nie rozumiała co się działo. Była podekscytowana. Czuła, że coś się wydarzyło, chociaż nie miała pojęcia co. Nie potrafiła zrozumieć tego rozumem, który domagał się realnego wyjaśnienia tego zajścia. Nie potrafiła też zrozumieć spokoju, który ją nagle ogarnął.  Powinna przecież coś robić, sprawdzić, gdzieś zadzwonić, wyjaśnić co to wszystko ma znaczyć. Powinna czuć lęk… Nie czuła.

Wyłączyła telewizor i poszła do salonu. Ale zamiast do książki usiadła do komputera.
- Skąd się biorą przywidzenia? – wpisała w google.
„Przywidzenia, halucynacje są wytwarzane przez mózg bez udziału bodźców zewnętrznych. Pojawiają się w stanie czuwania czyli wówczas, gdy osoba jest zdolna do odbierania bodźców zewnętrznych i jest świadoma swojego otoczenia. Zwidy przeważnie nie są przyjemne i mogą się zdarzać ludziom zdrowym przed zaśnięciem lub po obudzeniu”.
Otworzyła kilka stron, ale na każdej z nich był podobny opis. To była odpowiedź specjalistów na zapytania czytelników. Maria nie dowierzała. I to wszystko? To ma być zadowalająca odpowiedź?
Jeśli ktoś naprawdę cierpi na takie przywidzenia i szuka pomocy lekarza, bo jest wystraszony to dowie się, że wszystko jest ok, bo takie halucynacje mają prawo pojawiać się między jawą a snem…
Nie wierzę, to jakieś bzdury… Biedni ci pacjenci.
Och, nie ważne, nie tego szukałam – Maria przypomniała sobie po co usiadła do komputera.
Wstała, przeciągnęła się i podeszła do okna. W głowie miała pełno znaków zapytania, ale nie wiedziała jakie słowa dobrać, żeby Google w drodze kombinacji wpadły na to, czego ona potrzebowała. 
Ni stąd ni zowąd pomyślała żeby przejść się na krótki spacer i przewietrzyć myśli, a nuż samo coś wpadnie do głowy.
Ubrała się raz dwa i wyszła. Powietrze było chłodne i rześkie. Dobrze – pomyślała – Chłód na głowę  jest mi właśnie potrzebny. I poszła żwawym krokiem przed siebie osiedlową uliczką, która prowadziła do rzeki – leniwki. Maria lubiła to miejsce i kiedyś często przebywała nad rzeką. Jako dziecko przychodziła z rodzicami karmić kaczki, potem ona przyprowadzała tu swoje dziecko. Jako nastolatka przychodziła tu z koleżankami, czasem urywały się na wagary. Jak poznała Piotra też tu przychodzili…

Ostatni raz spacerowała tu z Lilą podczas wakacji. Od paru lat to miejsce  zmieniło wygląd. Za unijne pieniądze zrobiono ścieżkę spacerowo-rowerową łączącą dwa miasteczka – Leniewo  z  Miastkiem. Posadzono ozdobne drzewka i krzewy, wmontowano ławeczki. Nieopodal, znajdowała się  przytulna kawiarenka. Była umiejscowiona na piętrze w  malowniczym budynku  przerobionym ze starej wieży ciśnień. 
Z piętra  rozciągał  się piękny widok na zakole rzeki i lasek po jej drugiej stronie.  Ale kawiarenka otwarta była jak na razie tylko w sezonie letnim.

- Maria? Cześć! O, nie wiedziałem, że biegasz?
Maria wyrwana z zamyślenia ledwie rozpoznała biurowego kolegę. Stał z rowerem w stosownym do jazdy stroju i z kaskiem na głowie.
- Witek? Cześć… Nie, ja nie biegam, tak sobie tylko spaceruję. Ale co ty tutaj robisz?
- Ja? Jeżdżę rowerem jak widać – zaśmiał się  – Jak w każdy sobotni i niedzielny ranek! – dodał prężąc się dumnie – Ale ciebie tu nigdy wcześniej nie widziałem… chyba.
- Nie, ja tak rano nie lubię wstawać – zrobiła minę śpiocha i roześmiała się – Dzisiaj tak jakoś wyjątkowo wstałam i naszła mnie ochota na spacer.
- To ci trochę potowarzyszę jak nie przeszkadzam – spojrzał pytająco.
- Jasne, że nie.
- Ale, że nie przeszkadzam, czy że nie mam towarzyszyć – przekomarzał się  zdejmując kask.
Roześmiali się, ruszając razem spacerową dróżką. Mijali ich od czasu do czasu biegający ludzie albo spacerowicze z psami.
 – Nie ma to jak zacząć radośnie dzień razem ze słońcem! – Witek powiedział głośno, wystawiając twarz na prześwitujące promienie między drzewami.
Maria spojrzała na Witka nieco podejrzliwie, ale radość jaka malowała się na jego twarzy wcale nie była udawana.
- Ty tak poważnie, wstajesz radośnie ze wschodem słońca?
- Taaak… nie od zawsze, ale od dawna – przeciągnął ręką po włosach jakby się nad czymś zastanawiał – Staram się tak w zgodzie z naturą, wiesz.
Maria przytaknęła niepewnie.
- Mieszkasz gdzieś tu nie daleko tak? To pewnie często tu bywasz, a jakoś do tej pory cię nie widziałem… - Witek zawiesił głos.
- Blisko mieszkam, stąd piętnaście minut wolnym marszem. Przychodzę tu czasem, ale nie w październiku o świcie – wzdrygnęła się i pokazała gestem jak naciąga kołdrę na głowę – Kiedyś przychodziłam częściej jak moja córka była dzieckiem, ale teraz… Czasami z ojcem…, jak akurat nie ma swoich emeryckich spotkań, samej jakoś mi się nie chce, wolę poczytać książkę.
- O, a co czytasz? – zaciekawił się.
- Różnie. Przygodowe, obyczajowe, a ostatnio – przybrała pozycję szpiega z krainy deszczowców -  kryminały! Karamba!
Śmiali się przez chwilę ze znanej każdemu postaci z dobranocki.
- No, zaskoczyłeś mnie tutaj, jeszcze w takim stroju nurka, w życiu bym cię nie poznała! To mówisz, że jeździsz w każdy weekend?
-  Tak, w weekendy jeżdżę. Ale biegam codziennie.
Maria słuchała Witka jakby go dopiero pierwszy raz zobaczyła.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się
- Mam taki lasek koło siebie – wyjaśnił – Tam sobie biegam o świcie.
- Przed pracą? – z niedowierzaniem zapytała Maria.
- Jasne, do ósmej to przecież kupa czasu.
- A jak pada i wieje albo mróz jest w zimę? – dociekała szczegółów.
- Nic nie jest w stanie mnie przestraszyć – przyjął pozycję niezwyciężonego bohatera – Wtedy wychodzę na krócej, ale zawsze – roześmiał się widząc minę Marii, a po chwili dodał poważniej – Jesteśmy przecież częścią przyrody, ja chcę to czuć.
Maria roześmiała się z jego min, ale patrzyła na Witka jak na nieznany obiekt latający. Ona wcale go nie znała.
- Zaskakujesz mnie Witek – popatrzyła na niego wyczekująco.
- Ja? – zdziwił się niewinnie – Czym? – jednak widząc jej minę dodał ze szczerym uśmiechem – Ja naprawdę tak czuję, chcę być w harmonii z przyrodą, z naturą.
- Nigdy tak o tym nie myślałam… To znaczy wiem, że jesteśmy częścią przyrody, ale nie zastanawiałam się nad tym… no żeby tak  o tym mówić…
- Och, trochę się zakręciłam, no wiesz… - rozłożyła ręce przed sobą jakby resztę miał sobie z nich wyczytać.
- Maria, ja wiem co masz na myśli. Wszyscy to wiemy, no prawie wszyscy, ale nie myślimy o tym świadomie. Ja kiedyś tego też nie zauważałem…  A świadomość jest najważniejsza. Powinniśmy być świadomi siebie w każdej sytuacji.
Doszli właśnie do budynku w którym mieściła się kawiarnia. Maria zatrzymała się i spojrzała na wykaligrafowany napis – U Leśnej Wróżki.
Witek zatrzymał się także i zerknął jak Maria studiuje napis.
- Zaprosiłbym cię na kawę, ale zamknięte – rozłożył ręce w udawanym, przepraszającym geście.
- Szkoda, bo dawno już tam nie byłam – puściła oko – Ale dzisiaj kawę już piłam – zawahała się chwilę, ale zaraz dodała z dumą, szczerząc zęby w uśmiechu – I to nie byle jak, bo w towarzystwie wschodzącego słońca!
- ŁO, ło, łoł, a dopiero co mówiłaś, że jesteś rannym śpiochem – spojrzał na Marię z pode łba podejrzliwie, mrużąc śmiesznie oczy.
- Bo jestem – roześmiała się z jego miny – Dzisiaj wstałam wcześnie, bo miałam coś do zrobienia. No właśnie, muszę już wracać, ten spacer to była tylko mała przerwa.
- Szkoda, fajnie się gada, ale jak mus to mus.
 -  Fakt i fajnie było cię tu spotkać Witek. To do zobaczenia w biurze!
- Do biura to jeszcze daleko, ale kto wie, może spotkamy się tu jutro – roześmiał się zakładając kask – Ja w każdym razie będę. Natura zaprasza.
- Będę miała to na uwadze –  odwróciła się śmiejąc z podniesioną w pożegnalnym geście ręką.

cdn.

wtorek, 30 czerwca 2020

Tajemniczy kontakt (1)

Rozdział 1

Maria poczuła się bardzo senna.
Na wpół widzącymi oczami spojrzała na zegarek – była 16:06.
Była tak senna, że przez chwilę musiała zastanowić się nad cyframi.
- Nie, no nie będę spać o tej porze – zbuntowała się niczym małe dziecko kładzione na drzemkę – Mowy nie ma.
Zawsze dziwiła się ludziom, którzy urządzali sobie poobiednie drzemki. Ona nie zamierzała. Uważała, że na drzemki szkoda życia. Wystarczało, że nocny sen zabierał z życia spory kawał. Gdzieś wyczytała, że jedną trzecią. Nie miała zamiaru jeszcze do tego dokładać. Pomimo swojego zdania na ten temat, czuła się coraz bardziej ociężale i jakoś tak chcąc czy nie, położyła się na kanapie. Patrzyła przez okno na chmury, które przesuwały się leniwie i czuła, że ledwie utrzymuje powieki. Chmury zaczęły się rozmywać. 
- No dobra, chwilę poleżę – wyraziła w końcu zgodę, poddając się.
Po pewnym czasie miała wrażenie, że w chmurach dostrzega zarys gór. Pomyślała, że chmury czasem lubią  przybierać dziwne kształty, a jak puścić wodze fantazji to można zobaczyć ciekawe krajobrazy, nawet góry w chmurach. Drwiła z siebie, ale widok gór wcale nie zniknął, a raczej jawił się coraz wyraźniejszy. Mrugnęła parę razy, ale widok był taki sam. Usiadła żeby przerwać to wzrokowe złudzenie.
Góry były tam nadal!
 Zerwała się na równe nogi przecierając oczy.
Góry były prawdziwe! Jak okiem sięgnąć rozciągał się długi łańcuch gór.
Zdezorientowana kompletnie rozejrzała się dookoła.
Wszędzie były góry! Po jej prawej stronie, góry były dość wysokie, a ona sama stała na skalistej dróżce, która biegła wzdłuż zbocza. Po drugiej stronie w oddali, góry były znacznie niższe, raczej były to wysokie wzgórza. Przed nimi lśniła w słońcu tafla wody, chyba jezioro…
Maria spojrzała na siebie. Była w dresie i na boso, czyli tak jak położyła się na kanapę… Była we śnie?
Stała obok dużego, płaskiego kamienia. Usiadła. Poczuła przyjemne ciepło. Kamień był nagrzany od słońca, które teraz chyliło się ku zachodowi, wisząc nad wzgórzami.
Nie mieściło jej się to w głowie! Boże! Co to za dziwny sen! Nie mogła się nadziwić, wszystko widziała tak jakby było prawdziwe.
Uszczypnęła się. Zabolało! Może w snach uszczypnięcie też boli – poddała się bezradnie. Wstała i zaczęła iść tą ścieżką. Poczuła rozgrzane skały pod stopami. Dlaczego to czuję, przecież jestem na kanapie…   – nie mogła zrozumieć. Sen był naprawdę dziwny…
Dała jeszcze parę kroków i nadepnęła na ostry kamyk.
Auuu! Jeśli to jest w moim śnie, to chcę się obudzić – pomyślała błagalnie… i w tej chwili otworzyła oczy w swoim pokoju.
Była na swojej kanapie i patrzyła na przesuwające się chmury za oknem.
Zerwała się na równe nogi i obejrzała pokój dookoła. Podeszła do okna. Poza leniwymi chmurami nic nie było. Ale emocje ze snu jej nie opuściły, czuła je całkiem mocno.
Co to było?- zapytała głośno trochę wystraszonym głosem  – Co to za dziwny sen? Wszystko było takie jak na jawie!
Spojrzała na zegarek. Była 16:16
A więc spała tylko parę minut. Przypomniała sobie z jakiegoś sennika, że pierwsza krótka faza snu to takie zlepki różnych obrazów. Już się śpi, ale jeszcze nie do końca, takie nie wiadomo co. Uspokoiła się tym samo wyjaśnieniem  i poszła pod prysznic  zmyć z siebie resztkę tych dziwnych obrazów sennych.
Miała ochotę pogadać o tym co najmniej dziwnym śnie, ale nie było z kim. Ojciec Marii wyjechał na wycieczkę do Szwecji i miał wrócić dopiero w poniedziałek wieczorem. Był aktywnym, pełnym młodzieńczej energii emerytem i niejeden młody mógłby mu pozazdrościć takiej radości życia.
Najchętniej porozmawiałaby ze swoją ukochaną córeczką, ale Lila od roku była w Anglii. Maria bardzo za nią tęskniła, ale rozumiała, że musi pozwolić żyć dziecku własnym życiem.  Kiedyś musiało to nastąpić, bo naturalną rzeczą jest, że dzieci dorastają i wyfruwają z gniazda. Tyle, że w ostatnich czasach młodzi wyfruwają daleko,  wyjeżdżają za granicę… Maria westchnęła i zakręciła wodę.            
Rozmyślania zostawiła pod prysznicem. Z łazienki wyszła odświeżona, czuła się naprawdę rześko.
Poszła do kuchni zaopatrzyć się w ulubioną miętowo - owocową herbatę i porcję upieczonej przez nią szarlotki.  Dom ciągle pachniał piekącym się ciastem. Maria lubiła taki pachnący, przytulny dom, zwłaszcza jesienią.
 Teraz już mogła rozsiąść się wygodnie.  Lubiła takie małe, codzienne rytuały. Za chwilę zaczynał się jej ulubiony serial, a zaraz po nim drugi na innym kanale. Dwie godziny niczym nie zmąconego relaksu uśmiechały się do niej. Weekend dopiero się zaczynał, jeszcze całe dwa wolne dni były przed nią. 
Czekając aż skończy się bloczek reklam, Maria rozglądała się po pokoju. Lubiła jego przytulny wystrój. Rośliny w doniczkach mniejszych, większych i całkiem dużych działały swoim widokiem kojąco i lubiła je penetrować oczami. Jej wzrok zatrzymał się na stojącej fotografii. Lilka zdmuchuje na niej  świeczki na torcie urodzinowym. Mimo woli myśli Marii cofnęły się w przeszłość… do innych urodzin Lilki. Tamtego dnia  nie potrafi całkiem wymazać z pamięci…
Były dwunaste urodziny Lilki. Córcia bardzo cieszyła się na swoje urodziny, miały przyjść do niej koleżanki.  Od rana robiła dekoracje i nuciła radośnie.  
Niestety, awantury w ich domu były już wtedy na porządku dziennym. Piotr - wtedy mąż Marii – od rana chodził rozdrażniony. Szukał zaczepki, prowokacji do kłótni. Była sobota, więc  miał wolne, ale to właśnie go irytowało, nie umiał znaleźć sobie miejsca. Prowokował więc po to, żeby w końcu mógł trzasnąć drzwiami i wyjść z domu.  
Wrócił późnym wieczorem. Był pijany nie bardziej niż zwykle, ale tym razem był wyjątkowo zaczepny, a chwilami nawet agresywny. Miotał się po mieszkaniu, zamiast jak zwykle usiąść przed telewizorem i zasnąć. Jego pokrzykiwania spowodowały, że Lilka zaczęła płakać. Piotr nigdy wcześniej nie zachował się tak jak wtedy. Odwrócił się w jej kierunku, krzycząc żeby się zamknęła. Lilka trzęsła się cala, gdy ruszył z furią w jej stronę. Maria zdążyła zasłonić córkę sobą w ostatnim momencie i pięść Piotra wylądowała na niej.
Chyba sam wystraszył się tego, co zrobił. Chwycił kurtkę i wybiegł z domu.
To była kropla, która przepełniła kielich goryczy ich wspólnego życia. Maria szybko spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i zostawiła służbowe mieszkanie Piotra razem ze wszystkimi wspomnieniami na zawsze.
 Uśmiechnęła się smutno do tych wspomnień. Piotr zniszczył ich małżeństwo… Może nieświadomie, ale co to za różnica, skoro ich życie się rozpadło. A przecież kiedyś był takim fajnym człowiekiem…
Kiedy go poznała był wspaniałym, uroczym chłopakiem. Towarzyskim, uczynnym, wesołym, no i zakochanym w niej bezgranicznie. Po dwóch latach chodzenia ze sobą wzięli ślub. Maria była bardzo szczęśliwą młodą mężatką, a wkrótce potem matką. Piotr rozpłakał się ze wzruszenia kiedy pierwszy raz podała mu w ramiona ich córeczkę. Tworzyli piękną, wzorową wręcz rodzinkę. Piotr był bardzo lubiany przez wszystkich, był tak zwaną duszą towarzystwa. I to chyba go zgubiło…
Znajomych mieli wielu, bo wszyscy przepadali wprost za Piotrem. Nie dość, że miał świetne poczucie humoru to jeszcze potrafił naprawiać różne rzeczy i w domu i w garażu. Taki złota rączka od wszystkiego. I tak to znajomi wpadali do nich okazyjnie z jakąś butelką, żeby podziękować Piotrowi za jego przysługi. Zapraszali ich także do siebie na różne okazje, czasem okazję  stwarzało się na potrzebę wypicia i miało to być zabawne.  Maria zaczęła dostrzegać jak Piotr się zmieniał. Pił coraz więcej. Nie był już tym fajnym mężem, którego jej wszyscy zazdrościli. Nie był już zabawny. Jego naturalny wdzięk bycia dowcipnym zastąpił menelskim żargon.
Rozmowy z Piotrem nic nie dawały. On nie widział żadnego problemu. Uważał, że Maria wszystko wyolbrzymia. Coraz częściej wychodził sam, w końcu nawet jej o tym nie informując. Kłótnie w ich domu były już czymś normalnym, a wśród nich padały coraz gorsze słowa. Maria czuła się bezradna. Patrzyła na smutną twarzyczkę rosnącej córeczki i nie wiedziała jak ma dalej żyć. Nie raz myślała  o odejściu, ale  ciężko jej było przyswoić myśl, że dziecko nie będzie miało pełnej rodziny. Wahała się aż do tamtego wieczoru, ale tamtego wieczoru miarka się przebrała.
Ostatni raz widziała Piotra na Sali sądowej. Pomimo przysługującego mu prawa odwiedzin dziecka, nie skorzystał z niego ani razu. Jakiś rok później usłyszała od ich wspólnej znajomej, że Piotr stoczył się całkiem. Stracił pracę, eksmitowali go z mieszkania. Zrobiło się jej go żal. Kiedyś był jej przecież bardzo bliski…
Maria początkowo zamieszkała u koleżanki na pokoju. Ojciec namawiał ją, aby zamieszkały z Lilą u niego, ale Maria ociągała się z decyzją przez jakiś czas. Nie chciała wracać do domu rodzinnego, bo czuła, że to będzie tak jakby cofnęła się w swoim rozwoju i takie myśli były dla niej dołujące. Matka Marii zginęła w wypadku, kiedy Lilka miała pięć lat. Marii bardzo brakowało matki, bliskich rozmów z nią, zwłaszcza kiedy w jej życiu pojawiło się tyle problemów. Z ojcem też dogadywała się dobrze, ale czuła, że w matce mogłaby mieć najlepszą kobiecą przyjaciółkę.  Na powzięciu ostatecznej decyzji z przeprowadzką do ojca zaważyła Lila, która była w bardzo bliskich relacjach z dziadkiem. Maria widziała zawsze jej roześmianą buzię i błyszczące oczy w towarzystwie dziadka. A ona niezbyt często w tamtym czasie się śmiała. Zdawała sobie sprawę, że nie jest dla córki najlepszym towarzyszem.
   Po przeprowadzce szybko przekonała się, że zamieszkanie z ojcem było dobrym pomysłem. Lilka poweselała, stała się radośnie dojrzewającą nastolatką. Dziadek chyba trochę zastępował jej ojca, świetnie się wspólnie dogadywali. Oczywiście rozpieszczał wnuczkę, ale Maria przymykała na to oko. Ona sama też z czasem wypogodniała i nabrała ochoty na życie.
       Skończyła nie dawno czterdzieści sześć lat. Była w pełni życiowych sił i raczej zadowolona z życia. Owszem, czasami miewała chandry, gorsze dni w których czuła się samotna i niespełniona.  
Kiedyś, po wyleczeniu się z Piotra, próbowała ułożyć sobie życie na nowo. Próbowała, ale nie wyszło. Z każdą znajomością przekonywała się, że facetowi chodziło tylko o jedno - żeby jak najszybciej zaciągnąć ją do łóżka. Na początku znajomości taki facet nawet się starał. Wspólne kino, spacery i rozmowy. Ale kiedy jego cel został osiągnięty, okazywało się, że kino jest nudne, a na spacery szkoda czasu. Co do rozmów ograniczały się do samochodów, sportu i gier komputerowych.
Żeby prowadzić jakąkolwiek rozmowę, to ona musiała się dopasowywać do niego. Ale to nie były jej tematy, poglądy, sprawy… Była z kimś a i tak czuła się samotna. Nierozumiana. Faceta nie obchodziło co jej w duszy gra… On nie dopasowywał się do jej tematów. Ba,  zorientowała się, że nawet jej nie słuchał. A ona przecież nie była kobietą mówiącą dużo i byle co. Nie trajkotała o ciuszkach i kosmetykach. Interesowała się wieloma rzeczami, na przykład archeologią, historią ziemi i ludzi, zagadkami świata.
W końcu nadszedł czas kiedy zadała sobie pytanie - Czy takie bycie z kimś miało dla niej sens?.  
Nie, nie miało – brzmiała odpowiedź.  Nie takich związków szukała. I tak raz na zawsze dała sobie spokój z tym nowym układaniem życia.  A o facetach wyrobiła sobie opinię niezbyt dobrą.
Zastanawiała się też czy z nią jest wszystko w porządku, bo dlaczego trafiała na samych dupków. Wiedziała przecież, że prawdziwi mężczyźni byli na świecie, tylko nie wiedzieć czemu ona ich nie spotkała.
 Przyzwyczaiła się do bycia samej. Miała kochaną rodzinę, bezpieczny dom, pracę. Czegóż chcieć więcej – zapewniała siebie i sięgała po książkę, zawsze niezawodną przyjaciółkę.
Do przeszłości nie wracała, lecz teraz właśnie zdała sobie sprawę, że jej myśli tam poleciały. Błądziła w przeszłości bardzo głęboko, a przypomniane czułe struny odpowiadały na ten dotyk ostrymi ukłuciami w sercu.

Reklamy dobiegły końca.  Maria z wdzięcznością przeniosła swoją uwagę na ekran, gdzie właśnie rozpoczynał się film.


cdn.