- Hi (Cześć)
- Hi
- How are you? (Jak się masz?)
- I'm fine, thank you. And you? (Dobrze, dziękuję. A ty jak się masz?)
- Very good.(Bardzo dobrze)
- What your name? (Jak masz na imię?)
- Maria.
- Ooo, Marija! Nice, very nice.(Bardzo ładnie)
- My name is Manuel.
I zaszczycił mnie szerokim uśmiechem, ukazując bielutkie zęby, jak z reklamy.
- Manuel - powtórzyłam niedowierzająco, mając przed oczami wspomnianego motylka.
- Where are you from?( Skąd jesteś?) - zapytałam.
- Nigeria. Are you Polish?( Z Nigerii. Ty jesteś Polką?)
- Yes. I am. (Tak)
- I like Poland! I like polish people. I like you - Marija - rozkręcał się Manuel.
Przy czym zaczął mówić szybko i dużo. Nie wiele z tego rozumiałam, mój komunikatywny angielski nie nadążał. Przytakiwałam, wyłapując znajome wyrazy "like" "polish". W następnej porcji zdań zaczął powtarzać jakieś bliżej nieokreślone "sprit" albo "spirit". Nagle ucichł i zdałam sobie sprawę, że chyba oczekuje ode mnie jakiejś reakcji.
Poprosiłam, żeby powtórzył powoli, licząc na jakiś cud zrozumienia.
Manuel z ochotą powtórzył, że lubi Polaków i że ma polskich przyjaciół. Potem dodał, że lubi polski... w tym miejscu użył znów tego wyrazu "sprit".
Nagle mnie olśniło - Lubi polski spirytus!
- Do you like polish drink? (Lubisz polskie napoje?)- chciałam się upewnić
- Yea... I like it. Polish drink is very good.(Tak, są bardzo dobre) - pochwalił Manuel.
- Polish drink is very strong(polskie napoje są mocne) - straszę go i czekam na reakcję.
- No - zbagatelizował moje słowa.
- Not strong... hevi...? - nie dowierzam
- No. Marija do you like... Dalej nie zrozumiałam, no ale przecież już wiedziałam, że rozmowa toczy się o polskim alkoholu, odpowiedziałam więc wzruszając lekko ramionami - Sometimes (czasami)
- Marija com with me. I have got...(chodź ze mną, ja mam, dostałem...)
Manuel widząc moje niezdecydowanie, zapewniał mnie, że to nie daleko i zajmie tylko małą chwilę.
Ja stałam sparaliżowana! Manuel przyniósł do pracy polski spirytus! I chce mnie nim poczęstować...
Boże, może to chociaż tylko wódka! - myślę gorączkowo. A on czeka całkiem spokojny, uśmiechnięty. Widzę, że się nie przejmuje. Jak można być takim lekkomyślnym... - nie dowierzam. Chcę mu powiedzieć, że nie wolno, ale nie wiem jak. Poza tym, jeśli ktoś usłyszy tą rozmowę, to od razu się wyda...
Idę! Trudno, przecież muszę mu jakoś wytłumaczyć, że nie wolno... alkohol w pracy... - miałam burzę w mózgu - Do tego spirytus! Żeby chociaż nie polski... jak się wyda, będzie na nas...
A Manuel podszedł do dużych, oszklonych drzwi. Idąc w jego kierunku, bacznie zerkam po kątach w poszukiwaniu trefnego towaru.
- No chodź, zobacz - bardzo z siebie zadowolony, pokazywał mi coś za oknem.
Popatrzyłam za szybę jak przysłowiowy wół na malowane wrota! Nic sensownego nie zobaczyłam. Zupełnie nie wiedziałam o co chodzi. Za oknem rosły krzewy, klomby z kwiatami i stało kilka samochodów na parkingu. Żadnej ukrytej torby.
- I co, podoba ci się? - zapytał roześmiany Manuel
Całkiem zbita z tropu, przytaknęłam tak, żeby do wszystkiego pasowało i pod pozorem śpieszenia się do zostawionej pracy, oddaliłam się czym prędzej. Musiałam ostudzić polskie myślenie;)
Z językami obcymi mogą się zdarzać różne śmieszne sytuacje, wiele razy słyszałam historyjki o nieporozumieniach np. w restauracjach. Ale w sumie o co mu chodziło, o polskiego ducha , bo chyba nie o spirytus ?
OdpowiedzUsuńNa początku bardzo mi się wszystko myliło i ze słownictwem i z kierunkami:) Bardzo ciekawy tekst, pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńZabawna sytuacja!
OdpowiedzUsuńW sytuacji gdy się zna język jeszcze dość słabo bywają naprawdę zabawne chwile.Przeżyłam coś takiego w Bułgarii.Teoretycznie bułgarski zbyt daleki od rosyjskiego nie jest, a rosyjski miałam opanowany na b.d. bo "pracowałam na rosyjskim". I gdy sobie bułgarskie zdanie przetłumaczyłam podpierając się rosyjskim, to do dziś jeszcze wszyscy strasznie się śmieją.
OdpowiedzUsuńMiłego;)
Mogę sobie tę historię wyobrazić, ale nie wiem nadal o co mu chodziło??? Przypomina mi się reklama, gdy Polak mówi w sklepie do ANGLIKA, że potrzebuje piłki - tłumaczy, że okrągła, że Wembley, mecz. Anglik zrozumiał cieszy się i mówi: ok, you need a ball. A Polak: tak, właśnie, a teraz skup się: DO METALU!
OdpowiedzUsuńZabawne zdarzenia językowe są częste nawet wśród osób dłużej przebywających na Wyspach. Mój siostrzeniec twierdzi, że obcokrajowcy, z którymi pracuje, tak kaleczą słowa, że to jest w zasadzie nowy angielski.
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności.
No i co w końcu to było,o co tak naprawdę chodziło,doszliście do porozumienia w sensie wiadomych rzeczy?
OdpowiedzUsuńJa bym się na prawdę bała ile mi każe tego spirytusu wypić i czy go jakoś rozcieńczy 😀
OdpowiedzUsuńJak tak sobie czytałam, przypomniałam sobie mój dialog z kolegą z Grecji.
OdpowiedzUsuńNie znam angielskiego, ale coś tam wyłapuję. Więc starałam się pisać po angielsku. Ale w pewnym momencie czytam: "Kasiu, mam polskie korzenie, możesz pisać po polsku. Tylko proszę nie kalecz już angielskiego". Ha ha.
I jestem również ciekawa - o czym mówił Manuel?
Ha ha ha, turlam się ze śmiechu.
OdpowiedzUsuńFajna historia. I co z tym spirytusem? ;)
Hahahh dobre. Ja bym sobie lepiej nie poradziła ;) Pomyślałabym, że ciągnie mnie gdzieś w odosobnienie :D
OdpowiedzUsuń